Poszukiwanie bursztynu na plaży w Mikoszewie zimą 1964 r. Ze zbiorów Stanisława Mikołajuna

Podczas zimowych mrozów bursztyn zwiększa swoją pływalność w morzu, ponieważ wtedy zwiększa się zasolenie (wyporność wody). Wówczas sztormy na Bałtyku z łatwością wyrzucają na brzeg złoto Północy wraz z patykami zwanymi „śmieciami”. Padający śnieg szybko zakrywa całą plażę wraz z bursztynami. Wystarczy przebić się kopaczką (np. taką do kartofli) przez śnieg i cienką warstwę zamarzniętych patyków, by się do nich dostać (patyki gnijąc wytwarzają ciepło i dlatego tylko powierzchniowo zamarzają).

Podczas sztormu ludzie oczekujący na bursztyn w zaciszu wydm rozpalali ogniska, by się przy nich rozgrzać. Wspomagali się również trunkami, by uchronić się przed działaniem wiatru, zimna, wilgoci. Do łowienia bursztynu zimą używali kaszorka – obręczy z siatką na długim nawet do 6m trzonku, najlepiej sosnowym z podwójną obręczą, by nie przecierała się tak łatwo przymocowana do nich siatka. Pojawiająca się na morzu kra często była wyrzucana na brzeg. Bywało, że pod lodem przy samym brzegu znajdowały się patyki z bursztynem. Do wyrąbania otworu w lodzie używano siekier. Następnie przy pomocy kaszorków o długich trzonkach, tzw. sztycach, dostawano się do bursztynu głęboko leżącego na dnie morza. Zimą, kiedy przez kilkanaście dni utrzymywała się temperatura ok. -200C, kra tworzyła plażę lodową wchodzącą nawet do 200 metrów w głąb morza. Jeżeli w tym czasie lub krótko po mrozach przychodziły duże sztormy, wówczas kra piętrzyła się przy brzegu, tworząc wysokie góry lodowe sięgające nawet do 5 metrów.

Bywało, że u stóp takich gór lodowych zbierały się w wodzie śmieci z bursztynem. Wtedy poławiacze wchodzili na krawędź takiej góry i sięgali z niej kaszorkami po bursztyn z patykami. Podczas tej czynności zdarzały się zsunięcia lub groźne upadki. Jeżeli przed czołem klifowego lodowego brzegu nie było kry i wzburzonego morza, takie upadki kończyły się przeważnie kąpielą w lodowatej wodzie i drobnymi potłuczeniami dla bursztyniarzy. Jeżeli była sztormowa pogoda i kry uderzały o lodową skarpę, stawało się to bardzo niebezpieczne. W tym czasie trzeba było umiejętnie i z refleksem manewrować kaszorkiem, by go nie stracić. Jeżeli trzonek natrafił w miejsce zderzania się dwóch brył lodu wprawianych w ruch przez falujące morze, w jednej sekundzie zostawał zmiażdżony i odcięty. Gdy morze było spokojne a kra bardzo duża, pływano na niej kilka osób. W morze wypływano, ale jedynie na taką odległość, na jaką można było odpychać się od dna trzonkiem kaszorka. Przy pływaniu na krach również używano kotwic, by móc unieruchamiać pływającą krę, ale też po to, aby dryfować na niej wzdłuż linii brzegowej. Przy pomocy kaszorków wyciągano na krę patyki z dna morza, a następnie je przeszukiwano i wybierano z nich bursztyn. Co jakiś czas ciężkie mokre patyki były spychane z tafli lodu do morza, by zachować stabilność lodowej tratwy. Przechylenie kry mogło spowodować niebezpieczeństwo wpadnięcia ludzi do wody, co nierzadko kończyło się śmiercią w lodowatej wodzie.

Miejscowa ludność opowiada o tym, że w latach 60. wydobywano również z dna Jeziora Mikoszewskiego (jezioro nadmorskie) na zamarzniętą powierzchnię bursztyn wraz ze śmieciami. Z relacji ustnych wynika, że nie napotykano na duże bryłki, gdyż patyki były pochodzenia morskiego i zostały wcześniej przebrane. Zdarzało się, że patyki tworzyły na lodzie duże zwały, pod których ciężarem lód wyginał się, a miejsce to wkrótce zalewała zamarzająca woda.

Ostatnie zimy są łagodne, a co za tym idzie mniej obfitujące w bursztyn. Może niedługo pojawi się ostrzejsza zima, która pozwoli na dobre połowy. Może właśnie tegoroczna taka będzie?