Autoterapeutyczna i inspirująca do refleksji – taka jest najnowsza kolekcja biżuterii Jolanty Gazdy. Jest efektem rozmyślań autorki o relatywizmie w postrzeganiu rzeczywistości oraz uwrażliwienia na innych ludzi i ich indywidualne sytuacje.
Co znaczy Frou-Frou?
Termin frou-frou pochodzi z XIX- wiecznej Francji. Początkowo określał dźwięk, jaki towarzyszył kobietom poruszającym się w wielowarstwowych, zdobnych sukniach. Z czasem zaczęto używać tego słowa dla określenia koronkowych falban ukrytych pod suknią. Czyli frou-frou oznacza coś, co jest schowane, niewidoczne dla oka, a przy tym bardzo kobiece i delikatne. Taka jest moja biżuteria – delikatna i kobieca. Kiedy zastanawiałam się nad dobrą nazwą dla mojej firmy, ta jedna mi się spodobała. I tak już zostało.
Od samego początku wiedziałaś, jaką biżuterię chcesz tworzyć?
Najpierw była potrzeba robienia koronek, ponieważ odkryłam, że szydełkowanie mnie relaksuje i uspokaja. A potem wpadłam na pomysł, że szydełkowanie to niekoniecznie serwetki czy sweterki, że przecież jest wiele możliwości i dlaczego by nie spróbować z biżuterią. Więc najpierw był pomysł, potem była nauka we własnym zakresie, a potem potrzeba udoskonalenia warsztatu przy wsparciu profesjonalistów. Tak trafiłam do Wytwórni Antidotum – szkoły projektowania biżuterii, gdzie poznałam wszystkie podstawowe techniki złotnicze. I tak ta moja przygoda z biżuterią trwa już 15 lat…
15 lat temu dzierganie koronek na szydełku to jednak trochę obciach był, zwłaszcza dla młodych. Jak na to wpadłaś?
Korzenie są w moim domu – moja mama była istnym szaleńcem, jeśli chodzi o wszelkie robótki ręczne. I oczywiście bardzo się starała mnie w to wciągać, a ja strasznie się tego wstydziłam, bo to, jak sama powiedziałaś, obciach. Zresztą musiałam się z tym obciachem mierzyć, ponieważ jako dziecko musiałam nosić to, co stworzyła moja mama. Tak więc w czasach mody na dżinsy, ja nosiłam spodnie po bracie z łatami wydzierganymi na szydełku i to jeszcze z motywem muchomorka (śmiech). Przez długi czas miałam awersję do tych robótek, ale w pewnym momencie wróciły do mnie jako forma relaksu. Początkowo za wszelką cenę starałam się unikać jakichkolwiek nawiązań do rzemiosła, które kojarzyło mi się niezmiennie z serwetkami i sweterkami. Dziś myślę, że to negatywne nastawienie prawdopodobnie wynikało z mojej małej wiary w to, że taka szydełkowana biżuteria mogłaby być pełnoprawnym rodzajem biżuterii. Ale to na szczęście już przeszłość, teraz już jawnie przyznaję się do inspiracji sztuką ludową. Tę potrzebę udowodnienia, że biżuteria robiona na szydełku może być traktowana poważnie, miałam od zawsze. Bardzo mi zależało m.in. na tym, żeby miała odpowiednią oprawę. Dlatego tak dużą wagę przykładam do dobrych zdjęć, atrakcyjnych wizualnie katalogów czy dobrze prowadzonych profili w mediach społecznościowych. I chyba dopięłam swego – dziś moja biżuteria jest sprzedawana w dobrych galeriach w Polsce i na świecie, o jakich początkowo nawet nie śmiałam marzyć.
„Patrząc na projekty wykonane tą techniką można wyobrazić sobie, że biżuterią nie jest wijący się drut, tylko przestrzeń zamknięta, ograniczona przez sploty. Czy to, na co patrzymy, jest materią, czy powietrzem?” – napisałaś na swojej stronie internetowej. Czym więc jest Twoja biżuteria?
Ta praca na tyle mnie wycisza i uspokaja, wręcz wprowadza w stany medytacji, że w pewnym momencie skupiając się tylko na działaniu technicznym – oczko za oczkiem, za oczkiem oczko – wyłączam myślenie. Kiedy nie skupiam się już na tym, co ma powstać, dostrzegam kształty tworzone w przestrzeni zamkniętej drucikiem. Tam tworzy się zupełnie inna warstwa przedmiotu.
Zasiadając do szydełkowania, wiesz, jaki efekt chcesz osiągnąć?
To zależy, jaki plan ma zostać zrealizowany. Jeśli jest to zamówienie na biżuterię powtarzalną, muszę trzymać się sztywno określonego wzoru. Natomiast przy tworzeniu prac na konkursy czy wystawy jest już zupełnie inaczej. Nawet jak mam przemyślane, co chcę zrobić, to bardzo często po drodze ta wizja potrafi się wielokrotnie zmienić, a ostateczny przedmiot jest daleki od pierwotnego projektu.
Takie dzierganie wydaje się całkiem łatwe i przyjemne…
…tymczasem niekoniecznie takie jest. Owszem ogólnie szydełkowanie nie jest trudne, bo przecież wiele kobiet się tym zajmuje, jest jednak ogromna różnica między szydełkowaniem z włóczki a szydełkowaniem z drutu, którego ja używam. Przyzwyczajenie do miękkości włóczki sprawia, że bardzo trudno przestawić się na sztywny drut, którego na dodatek nie da się spruć w razie pomyłki. Uświadomiłam to sobie, kiedy poszukiwałam osoby do pracy przy realizacji moich projektów. Okazało się, że łatwiej nauczyć szydełkowania z drutu kogoś, kto nigdy nie miał styczności z szydełkiem, niż osobę, która jest biegła dzierganiu z włóczki.
Używasz jakiś specjalnych narzędzi, czy zasiadasz tylko z szydełkiem i drutem tutaj na kanapie w pracowni i szydełkujesz?
Wiele czynności wymaga mojej obecności w pracowni i użycia typowych, warsztatowych narzędzi, ale część „szydełkową” mogę właściwie wykonywać wszędzie, np. w parku czy choćby podczas jazdy pociągiem. Kłopot jednak w tym, że bardzo potrzebne mi skupienie, więc wybieram miejsca, gdzie nikt mi nie przeszkadza. Nie mogę się rozpraszać, bo jakoś tak dziwnie się składa, że wtedy za każdym razem pęka mi drut (śmiech).
Wszystkie Twoje dotychczasowe kolekcje są szare, tymczasem do tej najnowszej wprowadziłaś dużo nowych kolorów. Co się zmieniło?
Dotychczas używałam tylko trzech kolorów: jasnego srebra, oksydowanego i złoconego, oraz różnych połączeń tych trzech kolorów. Unikanie innych barw to była forma obrony przed kojarzeniami mojej biżuterii z kordonkami i sztuką ludową. Ale, jak już mówiłam, to się zmieniło, więc mogę już bez obaw zastosować kolory. Stopniowo sięgam po nie nawet w mojej garderobie, która dotychczas była wyłącznie czarno-granatowo-szara (śmiech). Drugi powód wprowadzenia koloru ma ścisły związek z moją wystawą „I’m fine / Help me” prezentowaną do połowy czerwca w Galerii Sztuki w Legnicy. Jest ona efektem moich rozmyślań o relatywizmie w postrzeganiu otaczającego nas świata. Ten relatywizm dotyczy bardzo wielu dziedzin naszego życia. To bardzo pojemny, trudny temat, tym bardziej, że na potrzeby wystawy zawęziłam go do wątków zaburzeń psychicznych. Kolekcja broszek i naszyjników wykonanych na wystawę jest bardzo kolorowa. Pomyślałam sobie, że zderzenie tak ciężkiego tematu z feerią barw będzie dobrym początkiem dyskusji o relatywizmie. Dodatkowo kolor sam w sobie jest dobrym nośnikiem emocji. Są kolory relaksujące, denerwujące, energetyzujące. Można je również miksować i tworzyć zestawy, które także oddziałują na odbiorcę. Zestawienia kolorów, które na jednego będą działały uspokajająco, innego będą zwyczajnie wkurzać. Ja tak mam np. z połączeniem żółtego z fioletowym, które wykorzystałam w jednej z prac. Osobiście strasznie tego połączenia nie lubię i użyłam go właśnie po to, żeby drażnił oko. Natomiast moje nastoletnie córki zachwyciły się nim i uznały, że te kolory razem wyglądają bardzo dobrze.
Nadal nie polubiłaś tego połączenia?
Nadal. Za to polubiłam to wyjaśnienie, że to połączenie jest po to, żeby było niewygodnie.
Wystawa w Legnicy – Twoja najważniejsza indywidualna – to realizacja nagrody Galerii Sztuki w Legnicy w konkursie Prezentacje 2020. Kiedy narodził się pomysł na nią?
Właściwie już w momencie, kiedy dowiedziałam się o przyznanej mi nagrodzie. Na konkurs Prezentacje zgłosiłam broszkę zatytułowaną „Perfection / Imperfection”. To była praca opowiadająca o niezgodzie na narzucone nam wzorce postrzegania świata, o tym, jak szkodliwe jest lukrowanie rzeczywistości, zwłaszcza przez media społecznościowe. W tej pracy zastanawiałam się, czy to, co jest perfekcyjne i idealne, a przynajmniej jako takie pokazywane, rzeczywiście takie jest. I odwrotnie: czy coś niedoskonałego, ze skazą, może być oryginalne i wartościowe. To był początek moich rozmyślań o relatywizmie w postrzeganiu rzeczywistości. Legnicka wystawa jest ich kontynuacją. Tak się też złożyło, że w ostatnim czasie miałam wokół siebie bardzo dużo historii, które pasowały idealnie do tego tematu i pozwoliły mi dobrze przemyśleć tę wystawę. Chociaż przykładów relatywizmu dostrzegam mnóstwo, ostatecznie ograniczyłam się do sześciu tematów: Klatka/Schron; Lęk separacyjny/ Wierność, Oddanie; Zerwanie więzi – tchórzostwo / Zerwanie więzi – odwaga; Lęk społeczny / Strefa komfortu; Mania / Kreatywność; Pasożytnictwo / Symbioza. Każda praca ma tytuł składający się z dwóch części – jednej pozytywnej i drugiej bardziej mrocznej.
Poproszę więc o interpretację tej pracy.
Ta praca ma tytuł „Klatka / Schron”. Opowiada o ludziach, którzy wydają się żyć w bezpiecznym, odizolowanym od wszelkich niebezpieczeństw środowisku. Jeśli jednak przyjrzymy się ich życiu uważniej zobaczymy, że to nie jest schron, tylko złota klatka, z której trudno się wydostać, która uniemożliwia życie na własnych zasadach.
A ta brosza?
Powstała do tematu „Mania / Kreatywność”. Inspiracją była historia z życia: moja znajoma miała świetny czas, dosłownie eksplodowała pomysłami, czego jej nawet trochę zazdrościłam, dopóki nie dowiedziałam się, że leczy się na chorobę afektywną dwubiegunową.
Bardzo poważne tematy…
Tak. Początkowo miałam wątpliwości, czy biżuteria uniesie aż tak trudne tematy… Przecież kojarzymy ją jako ładny przedmiot, który ma być ozdobą, uzupełnieniem stroju. A potem dotarło do mnie, że przecież ona taka właśnie jest – zdobna i lekka, o ile nie znamy kontekstu. To zderzenie ciężkiego tematu z lekkością formy też mnie mocno intrygowało – to kolejny relatywizm. W następnym etapie pojawiły się wątpliwości w temacie techniki, jaką się posługuję – czy można podejmować tak poważne tematy, robiąc na szydełku plecionki z kolorowego drucika. Doszłam jednak do wniosku, że to jest przecież moje medium – nie jestem dziennikarką, psycholożką czy chociażby influencerką czy celebrytką, i nie mam możliwości, by mówić w inny sposób o tym, co mnie dotyka. Biżuteria to jedyny sposób, w jaki mogę przekazać to, co mnie dotyka, co jest efektem moich przemyśleń. W ciągu kilku ostatnich lat musiałam się z takimi trudnymi tematami zmierzyć, wielu rzeczy się nauczyć. Bardzo mnie to uwrażliwiło na innych ludzi i ich indywidualne sytuacje. Miałam wrażenie, że im więcej wiem, tym więcej widzę. Jakby mi się otworzyło trzecie oko. Dostrzegłam np. że za drogimi ciuchami i czerwoną szminką na zawsze uśmiechniętych ustach mojej znajomej kryje się głęboka depresja. Że ten, którego uważałam za życiowego tchórza, tak naprawdę jest życiowym bohaterem. Że osoba, która wydaje się czuć szczęśliwa w swojej bezpiecznej strefie komfortu, w rzeczywistości nie jest w stanie wyjść „do ludzi” i zmierzyć się z nowymi doświadczeniami. Że związek, który był godną podziwu symbiozą, przerodził się w taki, w którym tylko jedna osoba czerpie z niego korzyści, ze szkodą dla tej drugiej. Miałam dużą potrzebą opowiedzenia o tych doświadczeniach, wyrzucenia tych wszystkich czarnych myśli z mojej głowy. Była to więc swoista forma autoterapii.
Aby zachęcić publiczność do aktywnego uczestnictwa w wystawie, dałaś jej możliwość głosowania na jedną z dwóch opcji tytułu. Jakie były wyniki tego głosowania?
Jako że każda praca ma tytuł, który składa się z dwóch członów, zwiedzający wystawę moli sami zadecydować – przez wrzucenie kulki w kolorze przypisanym do każdej z dwóch opcji do szklanych pojemników ustawionych przy gablotach – który z nich lepiej obrazuje oglądany przedmiot. Ostateczny wynik głosowania jest dla mnie mniej ważny niż inspiracja do refleksji nad rozbieżnością w postrzeganiu tych przedmiotów. Wrzucając kulki do szklanego pojemnika widzimy, że ktoś przed nami oglądał ten przedmiot i odebrał go tak samo jak my, a ktoś inny zupełnie inaczej. I właśnie ten moment miał skłonić nas do refleksji nad rozbieżnościami w ocenie otaczającego nas świata.
Pozwoliłaś publiczności również na dotykanie biżuterii, wręcz bawienie się nią.
Zależało mi na tym, by każdy mógł tej biżuterii dotknąć, przymierzyć, sprawdzić jak się z nią czuje, dlatego gabloty były otwarte. Niektóre naszyjniki można dowolnie formować, wyginać, zmieniać według własnych upodobań. Niektóre broszki – te wykonane z cienkich drucików metodą perukarską – można uczesać i w ten sposób nadać im całkiem nowy kształt. W tych „perukarskich” broszkach doznanie haptyczne jest szczególnie istotne, ponieważ przywodzą one na myśl miękkość włosów, natomiast w dotyku są sztywne, kłujące. I tu mamy kolejny relatywizm… Bardzo mnie to cieszy, że publiczność na wernisażu zareagowała zgodnie z moimi oczekiwaniami. Niemal wszyscy zwiedzający dali się wciągnąć w moją grę: dotykali, głaskali, wyginali, grzechotali, zaglądali do środka, zapinali, odpinali, przymierzali, uśmiechali się do siebie w lustrze, robili sobie zdjęcia. Kolaż z tych zdjęć jest już częścią wystawy. Jednym słowem zostawali dłużej przy moich pracach. A to jest dla mnie bezcenne.
https://amber.com.pl/aktualnosci/89-wywiady/3565-bizuteria-to-jedyny-sposob-w-jaki-moge-przekazac-to-co-mnie-dotyka-rozmowa-z-jolanta-gazda#sigProIdbc966b5450