Zaczęło się dumnie. Targi w Mediolanie, światowej stolicy mody… Prestiżowa perspektywa, której z przyzwoitości nie wypada odrzucić. Wyobrażenia i oczekiwania wzrosły tym bardziej po zobaczeniu potężnego, futurystycznie zaprojektowanego kompleksu w całej jego okazałości. Powiewająca wśród kilku innych flaga Polski rozczuliła i napełniła nas tym większą energią do godnej reprezentacji narodowego skarbu, jakim jest bursztyn. Pełni zapału i nadziei na rozpropagowanie polskiej biżuterii, rozpoczęliśmy 5 września czterodniowe Targi Macef.

W tzw. Klubie Designerów Polskę reprezentowały dwie firmy: Ostrowski Design i AG Aleksander Gliwiński. Ale to nie jedyni reprezentanci Polski w Mediolanie – wśród uczestników znalazły się znane firmy takie jak: AMBERLINE, AMBERSIL, ARTI AMBRA, GEMSTON i JUBILEX. Większość z uczestników tak polskich, jak i zagranicznych dosyć szybko jednak skonfrontowała własne oczekiwania i nadzieje z rzeczywistością. Okazało się, że zawirowania w gospodarce Stanów Zjednoczonych, brak stabilizacji cenowej i walutowej dotykają w równie silnym stopniu Włochy, co Polskę. Sytuacja okazała się być nawet nieco bardziej skomplikowana. Na targach ewidentnie widoczne było zjawisko, o którym do tej pory mówiono zakulisowo: Chiny i Indie. Ilość produktów pochodzenia chińskiego zatrważała. Plastikowa biżuteria rodem z Rossmanna, sznury koralików, świecidełka i błyskotki na wielu stoiskach sprzedawane były na wagę. To zaburzyło dość poważnie strukturę targów oraz profil potencjalnych kupców.

Sam proces „podbijania” rynku jubilerskiego przez dalekowschodnie wyroby nie jest niczym nowym, ale Włosi przyznają, że stanowi to dla nich poważny problem. Zaprzyjaźniona na targach projektantka biżuterii Elena Camilla Bertellotti z Toskanii przyznaje, że więcej przestrzeni wystawowej powinno być przeznaczone dla europejskich firm, mniej dla hurtowników chińskich, tureckich czy indyjskich. Podobnie nacisk powinien być położony na poszerzanie gamy wzorów i propagowanie wysokiej jakości, a nie jej zaniżanie.

Trudności, z którymi musieli się zmierzyć tegoroczni wystawcy na Macefie, wynikają także ze specyfiki włoskiego podejścia do handlu. Arturo de Santis, który jeszcze dwa lata temu przyjeżdżał jako kupiec na targi Amberif, zwrócił uwagę na panujące wśród Włochów przekonanie o wyższości włoskich wyrobów nad zagranicznymi. I nie chodzi jedynie o biżuterię. Włosi „patriotycznie” wychodzą z założenia, że znaczek „made in Italy” jest synonimem dobrej jakości. Nieufnie podchodzą do produktów zagranicznych i dość powoli się do nich przekonują. Janusz Darowski z firmy Arti-Ambra, który na Macefie wystawia się od 1994 roku i doskonale poznał zachowania i tendencje występujące na włoskim rynku, przyznaje, że widoczna jest tendencja spadkowa, ale i tak widzi znaczną przewagę targów w Mediolanie nad chociażby inhorgentą. Według jego obserwacji, Włosi uczuleni są na znaczki domów mody. Biżuteria sygnowana przez konkretną, znaną markę będzie kupowana bez względu na jej artystyczne walory, czy jakość wykonania.

Generalnie nastroje panujące w halach wystawowych trudno określić mianem entuzjastycznych. Na korytarzach słychać było głosy o nienajlepszym roku do handlowania i nawiązywania kontaktów we Włoszech. Mówiło się o małej ilości kupujących. Pod znakiem zapytania stanęła także kwestia organizacji samego Klubu Designerów. Projekt ciekawy, ale niedostosowany do prezentacji biżuterii. Zagwarantowane w umowie 6 m kwadratowych w rzeczywistości okazało się być „lekko” skurczone, a oświetlenie pozostawiało wiele do życzenia. W związku z powyższym wystosowana została petycja podpisana przez wszystkich wystawców Klubu Designerów.

Bilans targów w Mediolanie może lekko rozczarować, zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi latami. Trzeba jednak zauważyć, że to nie jedyny rynek, na którym nastąpiło tąpnięcie. Tegoroczny sezon generalnie stanowił wyzwanie dla designerów i mocno ich zahartował. Miejmy nadzieje, że ewentualne rozczarowania i niespełnione do końca oczekiwania zrekompensowane zostaną w przyszłym roku.

Fot. Katarzyna Gliwińska