Bursztyn na Śląsku jest nieco egzotyczny – twierdzi Robert Bartkowski, kurator wystawy „Bursztyn skarb Bałtyku” w Willi Caro w Gliwicach, którą można oglądać jeszcze do 7 stycznia 2024 r. Przy okazji rozmowy o wystawie dowiadujemy się, że bursztyn na Dolnym Śląsku ma dość bogate tradycje, które jemu udało się… odkryć.
Kiedy zainteresowałeś się bursztynem?
W 2018 roku, gdy zdecydowałem się aplikować na stanowisko opiekuna kolekcji bursztynu w Muzeum Zamkowym w Malborku i zostałem zaproszony na rozmowę. Wtedy zacząłem „uczyć się bursztynu”. Wcześniej nie wiedziałem o nim właściwie nic – to zaskakujące, ale bursztynu nie ma ani w edukacji szkolnej, ani też nie było w całej mojej edukacji na studiach historii sztuki. Jest złotnictwo, rzeźba, malarstwo, ale o bursztynie nie ma nic. Jedyna książka o bursztynie, jaką znalazłem w bibliotece Muzeum Narodowego we Wrocławiu, to była „Wielka Księga Bursztynu” Elżbiety Mierzwińskiej, wieloletniej opiekunki kolekcji bursztynu w Muzeum Zamkowym w Malborku. Uzbrojony w wiedzę z tej publikacji pojechałem do Malborka. Na potrzeby rozmowy kwalifikacyjnej okazała się wystarczająca, a kiedy zostałem przyjęty, siłą rzeczy swoją wiedzę zacząłem pogłębiać, korzystając z dostępu do wielu źródeł i materiałów. Zacząłem też analizować wszelkie możliwe dokumenty dotyczące kolekcji bursztynowej, m.in. oferty, jakie wpływały do Komisji Zakupu Muzealiów, pogłębiałem też wiedzę na podstawie innych publikacji nt. kolekcji bursztynowych w Europie oraz tych związanych z eksponatami, które przybyły do Malborka.
Historia tych eksponatów i droga, jaką przebyły do Malborka, to materiał na ciekawą książkę, może nawet detektywistyczną. Sporo emocji dostarczyła w 2012 r. kolia księżnej brzeskiej Sybilli Doroty z kolekcji malborskiej, która okazała się być podróbką. Jakich Ty dokonałeś odkryć?
Moim celem było przywrócenie tożsamości obiektom, które zostały przekazane do Malborka z innych instytucji. Początki kolekcji malborskiej sięgają 1961 roku. Tworząca ją Janina Grabowska planowała pierwotnie oprzeć się na współczesnej jej biżuterii artystycznej, która powstawała w licznych po wojnie spółdzielniach artystycznych jak ORNO, Rytosztuka, Imago Artis czy Bursztyny. Stało się jednak inaczej. Na wieść o utworzeniu takiej kolekcji – w Malborku kojarzonym z Krzyżakami, ale i z bursztynem – na rynku sztuki zaczęły się pojawiać obiekty nowożytne wykonane z bursztynu. Do malborskiego muzeum zaczęły też spływać oferty od prywatnych oferentów oraz długotrwałe depozyty, którymi były m.in. obiekty nowożytne z Muzeum Narodowego w Warszawie. Początkowo zostały przekazane na krótki czas, potem decyzją prof. Stanisława Lorenza, wieloletniego dyrektora tego muzeum, już na stałe. Wtedy nikt nie badał proweniencji tych obiektów, a dziś są one określane jako malborskie. Zależało mi na przywróceniu właściwej im proweniencji – oczywiście na ile jest to dziś możliwe. Zacząłem więc weryfikować obiekty, które znajdują się w kolekcji bursztynu w Malborku. W przypadku co najmniej dwóch wiedziałem, że pochodzą z Dolnego Śląska, a dokładniej z przedwojennego Muzeum Rzemiosła Artystycznego i Starożytności we Wrocławiu. Zostały one najpierw zweryfikowane przez Janinę Grabowską na podstawie książki „Bernstein. Ein deutsches Werkstoff” autorstwa Alfreda Rohde, dyrektora muzeum królewieckiego, który wiedzę o nich pozyskał bezpośrednio z wrocławskiego muzeum i zaprezentował je na wystawie w Królewcu, a następnie przez publikacje Elżbiety Mierzwińskiej, następczyni Janiny Grabowskiej. W jej książce z 1998 r. „Bursztyn w sztuce” oba dzieła – naszyjnik i widelec z kompletu sztućców ślubnych – miały wpisaną proweniencję wrocławską. Jako że pochodzę z Dolnego Śląska, z Legnicy, i że od lat mam zaszczyt współpracować z Muzeum Narodowym we Wrocławiu, zacząłem od tych właśnie obiektów. W katalogu Rohdego doliczyłem się w sumie 9 dzieł pochodzących z wrocławskiego muzeum, w kolekcji malborskiej były 2 z nich. Interesowało mnie, co się stało z pozostałymi siedmioma? Zacząłem badać, czy są jakieś pozostałości tych zaginionych, które przed wojną należały do wrocławskiego muzeum, i sprawdzać, czy może nadal są gdzieś w tamtejszych zbiorach.
Zatrzymajmy się na Alfredzie Rohde – dlaczego jego książka była tak ważna dla Twoich poszukiwań?
Przed wydaniem pionierskiej, bo jedynej tego typu publikacji na temat bursztynowych dzieł, Alfred Rohde zorganizował w Królewcu wystawę tego typu rzadkich obiektów, na którą pozyskał wiele eksponatów z różnych miast niemieckich, w tym m.in. z Wrocławia. Nie zachował się z niej żaden katalog, a jedynie broszura i to bez fotografii. Wystawa poprzedziła wydanie książki, zaś wystawę poprzedziły przeprowadzone przez Rohdego kwerendy w różnych muzeach. To właśnie w ich efekcie wydał w 1937 r. wspomnianą książkę „Bernstein. Ein deutsches Werkstoff”. Skąd to wiemy? Właśnie z zachowanej w muzeum wrocławskim kwerendy, w której Rohde pyta o nowożytne obiekty bursztynowe, oraz listy, na której znajduje się 12 eksponatów z wrocławskiej kolekcji. W swoim katalogu Rohde uwzględnił tylko 9 z nich. Dlaczego ten temat po wojnie nie był kontynuowany? Głównie dlatego, że muzeum wrocławskie nie miało ani książki Rohdego, ani diapozytywów dokumentujących bursztynowe dzieła, które na prośbę autora muzeum przekazało mu przed wojną, a które w wyniku jej wybuchu nie wróciły już do Wrocławia. Więc w praktyce powojenne muzeum nie miało wiedzy na temat istnienia tych eksponatów, oczywiście poza wspomnianymi dokumentami czy drukowanymi niemieckimi katalogami zbiorów, które i tak nie posiadały fotografii. Pamiętajmy, że bursztyn jest obiektem bardzo wrażliwym i kruchym, więc skoro po wojnie nie było żadnych namacalnych dowodów na zachowanie się tych obiektów – a przed wojną było ich w zbiorach wrocławskich kilkanaście i to różnorodnych – a zachowane dokumenty były mało czytelne, ponieważ nie dostarczały wystarczającej ilości informacji albo nie było nikogo, kto pod względem tak specyficznego rzemiosła potrafiłby je odszukać, nic dziwnego, że temat ten zszedł na dalszy plan.
Co więc okazało się więc przełomem w poszukiwaniach?
Przystąpienie Muzeum Narodowego we Wrocławiu do programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Badanie strat wojennych” i delegowanie w muzeum osoby odpowiedzialnej za jego koordynowanie, którą jest dr Robert Heś z Działu Dokumentów MNWr. To on natrafił w dokumentach na słowo „bernstein”, ale nie widząc kontekstu, zostawił wyjaśnienie tej kwestii, jak później okazało, dla mnie, który akurat niedługo później pojawiłem się ze swoim pytaniem o takie zbiory. I tak będąc w Malborku, zajmowałem się zarówno obiektami malborskimi, jak i tymi ze zbiorów wrocławskich, które zastałem w Malborku, dodatkowo badając całą historię bursztynowych obiektów rzemiosła artystycznego, które w wyniku sekularyzacji, darów czy zakupów – bo nie o wszystkich są informacje w dawnych księgach inwentarzowych – trafiły do Wrocławia. To dr hab. Piotr Oszczanowski, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu, zaproponował mi przebadanie tego tematu i opisanie tej grupy zabytków, które określiłem „kolekcją”, choć de facto nigdy ona taką nie była. W 2020 r. rozpocząłem pisanie artykuł do wydawanego przez Muzeum Narodowe we Wrocławiu „Rocznika Sztuki Śląskiej”, szanowanego periodyku naukowego zajmującego się dokumentowaniem badań nad sztuką Śląska. Artykuł noszący tytuł „Nieznana kolekcja bursztynowych cymeliów ze zbiorów dawnego Schlesisches Museum für Kunstgewerbe und Altertümer in Breslau do 1945 r. i jej dalsze losy” został opublikowany w XXXI tomie roczników z końcem 2022 r. Opisałem w nim 12 obiektów bursztynowych, o których dane pozyskałem przede wszystkim z Działu Dokumentów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, licznej literatury zarówno niemieckiej, jak i polskiej oraz w oparciu o wiedzę zdobytą w Muzeum Zamkowym w Malborku. W ich wyniku odkryłem, że w Malborku znajduje się jeszcze jeden obiekt z tej wrocławskiej przedwojennej kolekcji. Prawdopodobnie, ponieważ, jak już wspomniałem, nie ma diapozytywów i nie został on wspomniany w książce Rohdego. Jednak w oparciu o praktykę rzemieślniczą, jaką kierowali się nowożytni bursztynnicy Gdańska dotyczącą unikatowości wytwarzanych przez siebie na zamówienie dzieł, mało prawdopodobnym byłoby powstanie dwóch konstrukcyjnie identycznych obiektów, których wyróżniająca je scena centralna byłaby zduplikowana. Ta informacja najpierw znalazła odbiorców w osobach obu dyrektorów Muzeum Zamkowego w Malborku i Muzeum Narodowego we Wrocławiu a następnie upubliczniona w tym artykule. Okazała się nim bursztynowa ramka z wykonaną z kości słoniowej sceną Arki Noego, a właściwie sceną poprzedzającą potop, która znajdowała się w ekspozycji stałej wystawy „Bursztynowe konteksty” w Muzeum Zamkowym w Malborku.
Twoje poszukiwania doprowadziły także do odnalezienia w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu innych „zaginionych” obiektów bursztynowych z listy przesłanej w odpowiedzi na kwerendę Rohdego.
Tak, w zbiorach Wrocławia są obiekty z tej listy, ale ze względu na wspomniany już brak informacji o nich po wojnie nie były one badane. Są to m.in. trzy krucyfiksy. Jeden o stabilnej konstrukcji, który trafił do zbiorów etnograficznych muzeum, i dwa jedynie w elementach, które były w nieistniejącej dziś kolekcji variów. Na szczęście elementy tych dwóch ostatnich zostały złożone do jednego pudełka, gdzie czekały na weryfikację. Dysponując już wiedzą o 12 bursztynowych obiektach oraz fotografiami, udało się wyodrębnić w wspomnianym pudełku elementy tychże dwóch zabytków. Dziś, dzięki osobistemu zaangażowaniu dyrektora Piotra Oszczanowskiego, jeden z nich jest poddawany rekonstrukcji i następnie konserwacji, by po ich zakończeniu mógł zostać zaprezentowany w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Znając zaangażowanie pana dyrektora, zapewne taki sam szczęśliwy los spotka i drugi z nich.
Zagadka sześciu bursztynowych obiektów z Wrocławia rozwiązana. Dużo jest jeszcze takich obiektów wykonanych z bursztynu, których proweniencję należałoby wyjaśnić?
Uważam, że moją etyczną przyzwoitością jako historyka sztuki jest przywrócenie tożsamości kolejnym obiektom. Obecnie są to obiekty pochodzące ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie. Na wystawie „Bursztyn skarb Bałtyku” w Willi Caro, głównej siedzibie Muzeum w Gliwicach, której jestem kuratorem, są jeszcze dwa zabytki, które w latach 40. XX wieku zasiliły zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie, ale, co jest pewne, zostały tam umieszczone w wyniku nie do końca poprawnych okoliczności. Te ostatecznie okazały się dla nich dobre, ponieważ dziś możemy się nimi cieszyć, a nie szukać ich jako strat wojennych. Mam na myśli srebrną paterę z bursztynowymi płytkami od Izabeli Czartoryskiej z Działyńskich z zamku w Gołuchowie, która do 1941 roku była własnością jej spadkobierców, oraz bogato zdobioną kolumnę na kominek, która była własnością książąt Potockich z Krzeszowic, która, podobnie jak patera, została przejęta przez Niemców i zdeponowana właśnie w tym stołecznym muzeum. Wspomniana patera jeszcze w latach 60. była elementem ekspozycji pierwszej wystawy stałej w Muzeum Zamkowym w Malborku w formie depozytu, ale ostatecznie jest też jednym z obiektów tej wystawy, który nie został tam przekazany na stałe.
Jak udało Ci się pozyskać na wystawę w Gliwicach tak znakomite obiekty? Część z nich od dziesięcioleci nie była nigdzie prezentowana.
Miało na to wpływ wiele czynników. Pierwszym z nich było zajmowane przez kilka lat stanowisko w Malborku i kontakty, które udało mi się nawiązać, oraz kwerendy naukowe, które odbyłem w pierwszym roku. Dzięki analizie zgromadzonych dokumentów wiedziałem, które z instytucji dysponowały tak rzadkimi zabytkami, jednak wiedzę tę trzeba było to ponownie zweryfikować. Nie bez znaczenia były materiały kwerendalne zgromadzone przez Janinę Grabowską, zwłaszcza o tych miejscach, które posiadały wyjątkowe zbiory, ale w tamtym czasie nie mogły zostać wypożyczone do Malborka. Innym źródłem wiedzy była jej książka „Polski bursztyn” z 1983 roku prezentująca wiele bursztynowych obiektów, m.in. znajdujący się na wystawie w Gliwicach medalion Anny Jagiellonki z popiersiem Stefana Batorego z końca XVI w. oraz pucharek bursztynowy Zygmunta III Wazy z jego medalionem, tzw. kulawka, z początku XVII w. W oparciu o taki materiał i wiedzę możliwe było zorganizowanie pierwszej na Śląsku, a nawet w Polsce, czasowej wystawy bursztynu, na której bogato reprezentowane są również dzieła zabytkowe, spośród których wiele zostało upublicznionych tak szeroko po raz pierwszy. Udało się, ale gdyby to były lata 2017-19, to wielu z nich nie udałoby mi się wówczas wypożyczyć. Dlaczego? Ze względu na ich wartość artystyczną, unikatowość, ale i stan konserwatorski oraz w pełni zasadną troskę ich właścicieli, kuratorów zbiorów etc. Być może gdyby nie mój udział w zespole realizującym projekt konserwatorski bursztynowego pucharka Zygmunta III Wazy ze Skarbca Katedry na Wawelu, dziś nie byłby on prezentowany w Gliwicach, a wraz z nim bursztynowe zawieszenie królowej Anny Jagiellonki jako pewien pakiet.
Z pozyskania których obiektów jesteś najbardziej dumny?
Z pewnością z pucharka Zygmunta III Wazy. To jedyny tego typu obiekt w Polsce, jeden z kilku zachowanych monarszych cymeliów z bursztynu i to o tak dobrze potwierdzonym pochodzeniu. Niełatwo było też pozyskać bursztynową paterę, która bardzo rzadko po 1941 r. opuszczała Muzeum Narodowe w Warszawie, a tym bardziej bursztynową kolumnę, o której wypożyczeniu nigdy nie słyszałem. Również z pozyskania dzieł z Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego: krucyfiksu domowego, szkatułki przypisywanej warsztatowi Michela Redlina, noża renesansowego z zestawu Klary Eugenii Habsburg oraz fajki Tadeusza Czackiego. Jak widać są to raczej przedmioty dawne, które też ujawniają moje zainteresowania jako historyka sztuki.
W założeniu wystawa miała być jeszcze większa i jeszcze bardziej imponująca, jednak kilku przedmiotów z kolekcji zagranicznych muzeów nie udało się pozyskać.
Negocjacje trwały w zasadzie do samego końca. Od samego ich początku mogłem liczyć na wsparcie ówczesnego dyrektora Muzeum w Gliwicach Grzegorza Krawczyka, którego zaangażowania życzę każdemu kuratorowi wystawy. Jednak często wyśrubowane restrykcje konserwatorskie oraz przewozowe nie pozostawiły nam wyboru. Nie jestem pewien, czy zabytki bursztynowe z zagranicy, spośród których wiele było prezentowanych w ostatnich latach w Malborku czy w Gdańsku, zrobiłyby w Polsce aż taką furorę, jak niepokazywany od dziesięcioleci pucharek Zygmunta III, sporadycznie pokazywany medalion Anny Jagiellonki czy prawie zupełnie nieprezentowane dzieła z Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego?
Może uda się je zaprezentować szerszej publiczności na innej bursztynowej wystawie …?
Kto wie…? Myślę jednak, że nie stanie się to szybko. O ile w ogóle. Przemawia za tym zwykła ostrożność, ale też i ich stan zachowania czy względy konserwatorskie. Obawiam się więc, że z biegiem lat może to być jeszcze trudniejsze. Obiekty bursztynowe nie są tak stabilne konserwatorsko jak malarstwo czy złotnictwo. To bardzo wrażliwe obiekty. Gdy zaś chodzi o mnie, to osobiście mam takie poczucie, że temat bursztynowy raczej już się dla mnie zakończy. Wystawa jest realizacją uśpionych planów z Malborka, które obudził dyrektor Grzegorz Krawczyk, przyjmując mnie do zespołu Muzeum w Gliwicach. Myślę, że po zakończeniu wystawy „Bursztyn skarb Bałtyku” i po realizacji zapowiedzianych planów badawczych kolejnych obiektów, które udało mi się odkryć na Śląsku, a o których na razie wolałbym nie mówić, być może trzeba będzie zamknąć temat bursztynu na Śląsku… Ale nie chcę się zarzekać.
Jakie są reakcje na wystawę bursztynu na Śląsku?
Bursztyn również na Śląsku robi wrażenie – widać to zarówno po frekwencji wyższej jak na okres jesienno-zimowy, jak również po zainteresowaniu prowadzonymi zajęciami edukacyjnymi, lekcjami czy wykładami z oprowadzaniem, które przygotowaliśmy w czasie trwania wystawy. Można powiedzieć, że bursztyn tutaj jest nieco egzotyczny, a z drugiej strony bardzo polski. Na Śląsku nie jest on tak znany jak na północy kraju, co dodaje wystawie niezwykłości. Myślę, że ma ona znaczenie także dla samego środowiska bursztynników oraz miłośników bursztynu, ponieważ wpisuje się w nurt promowania tego naturalium, budowania świadomości jego istnienia, uświadamiania jego roli w sztuce, kulturze czy gospodarce. Zależało mi na pokazaniu jego szerszego znaczenia, stąd podjęta przeze mnie próba przygotowania interdyscyplinarnej wystawy, którą, jak sądzę, w pewnym sensie udało się zrealizować. Bursztyn jest tu sam, co najważniejsze, i to w różnej formie, czasie powstania czy stylach, są też tematy z nim związane bezpośrednio czy pośrednio. Zresztą trudno byłoby zorganizować wystawę wyłącznie ze sztuką dawną – z troski o stan obiektów mało która instytucja jest gotowa wypożyczyć tej klasy dzieła bez przygotowania odpowiednich warunków. Tak daleko od Pomorza odbywają się wprawdzie wystawy poświęcone bursztynowi, ale nie przypominam sobie, aby były na nich prezentowane obiekty dawne. Nie było też starodruków mówiących o bursztynie, choć wiedza o nich jest dostępna. Pod pewnymi względami jest to więc pierwsza tego typu wystawa bursztynu. A gdy dodać do tego towarzyszące jej pięć wykładów o różnej tematyce związanej z bursztynem, zainteresowanie nimi oraz kuratorskie oprowadzania po wystawie czy ofertę edukacyjną, to widać, że jej powstanie było w pełni uzasadnione. Warto więc znaleźć czas i wybrać się do Gliwic do 7 stycznia, czy to z bliska, czy z daleka. Kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze będziemy mogli zobaczyć tak cenne obiekty, które na tej wystawie udało się zgromadzić? Tym serdeczniej więc zapraszam.
Fot.
Robert Bartkowski, fot. Jadwiga Janowska – Fotografia, Gliwice, 2023
Bursztynowe zawieszenie Anny Jagiellonki, bursztyn, piana morska(?), srebro, Królewiec (?), ok. 1585, Skarbiec Katedry Wawelskiej, fot. Łukasz Michalak
https://amber.com.pl/aktualnosci/89-wywiady/3594-bursztyn-na-slasku-rozmowa-z-robertem-bartkowskim#sigProIde99bc16ffa