Arek Wolski łączy sztukę z komercją w dziedzinie biżuterii. Traktuje ją zarówno jako ozdobę, ale i formę wypowiedzi artystycznej. Jak udaje mu się pogodzić te dwie dziedziny?
Jesteś odważny?
Chyba tak (śmiech). A dlaczego pytasz?
Ponieważ jesteś jedną z nielicznych znanych mi osób w Polsce, które mają odwagę traktować biżuterię jako formę wypowiedzi. I jesteś w tym konsekwentny.
Może to zabrzmi nieskromnie, ale takich osób w ogóle na świecie jest niewiele. I trudno się temu dziwić, skoro nawet w najlepszych galeriach i muzeach prym wiedzie komercja – bardzo dobrze zaprojektowana, ale jednak komercja. Tych, które są zainteresowane pokazywaniem prac konceptualnych, z więc trudniejszych w odbiorze i przede wszystkim w noszeniu, jest zaledwie garstka. Kupują je osoby pewne siebie, niebojące się reakcji otoczenia – a takich nie ma zbyt wiele. Dlatego galerie przestawiły się na „obiekty do szybkiego sprzedania”, czyli „pasujące do garsonki”. Fanów biżuterii konceptualnej nie przysparza również fakt, że fachowcy pozycjonują ją raczej jako rzemiosło-design, a nie sztukę. A co za tym idzie, na rynku kolekcjonerskim ona właściwie nie istnieje. Więc trudno się dziwić potencjalnemu odbiorcy, że jej nie rozumie. Powód jest prosty: on się właściwie z nią nie styka.
Magda Kwiatkiewicz, właścicielka Galerii YES w Poznaniu i właścicielka jedynej w Polsce prywatnej kolekcji sztuki złotniczej, twierdzi, że powodem braku zainteresowania biżuterią artystyczną jest fakt, że sztuka tak daleko się wyizolowała, że ludzie jej nie rozumieją i nie mają klucza, żeby ją zrozumieć.
Nie do końca się z tym zgadzam. Często odczuwam sprzeciw wobec rzeczy pokazywanych w muzeach czy na wystawach sztuki nowoczesnej, jednakże podobne odczucia mam w stosunku do sztuki dawnej. Staram się jednak unikać sprowadzania całej twórczości danego gatunku do wspólnego mianownika. W CSW czy na wystawach w Galerii Sztuki w Legnicy zdarza mi się „odrzucić” 97 procent eksponatów, ale wystarczy mi te 3 procent, tych kilka rzeczy, które do mnie przemówią, zmuszą do zastanowienia. W pracach szukam głównie treści. Świetnym przykładem perfekcyjnego połączenia ważnych dla mnie treści z piękną formą są prace Ai Weiweia – retrospektywna wystawa, którą widziałem w Monachium, wstrząsnęła mną. Ciekawym artystą jest Ted Noten, równie umiejętnie łączący formę z treścią.
Nie muszę rozumieć wszystkiego, ale muszę się interesować, edukować, poszukiwać. Nawet gdy coś odrzucam, próbuję zrozumieć dlaczego. Początkowo i mnie zaskoczyła biżuteria z odessanego ludzkiego tłuszczu, która nie tak dawno wzbudziła ferment na pokonkursowej wystawie Srebro w Legnicy – zastanowiło mnie jednak, dlaczego autor zestawił w kontrowersyjny sposób takie materiały, co chciał w ten sposób powiedzieć? Znalazłem wiele interesujących kontekstów, a szokująca forma okazała się tylko narzędziem do ich wydobycia. I to jest właśnie rola sztuki: ma zachęcić nas do zastanowienia, przełamać stereotypowe myślenie.
Wspomniana Galeria Sztuki w Legnicy próbuje to robić, ale opór materii jest duży...
Problem w tym, że ten brak zainteresowania cechuje nie tylko odbiorców, ale przede wszystkim samych twórców. Nie jeżdżą tam, pokazując w ten sposób, że to nie jest już „ich” Legnica. Może to ma być forma protestu, ale tak naprawdę w wielu przypadkach jest to po prostu przejaw braku zainteresowania tym, co się dzieje wokół, i braku akceptacji faktu, że świat się zmienia. Trzeba być na bieżąco, edukować się, żeby świat nam za bardzo do przodu nie uciekł – i nie mam tu na myśli bynajmniej płynięcia z prądem, a raczej dobre poznanie „wroga”. Dlatego staram się być na ważnych wystawach, targach biżuterii i designu w Europie. To idealna okazja, by wymieniać poglądy, poznawać ludzi i ich sposób myślenia. I aby o moim istnieniu dowiedział się świat – inaczej nie mam szans na przebicie ze swoją wizją.
Chyba się udało, bo za granicą z pewnością jesteś jednym z najbardziej znanych polskich designerów. Współpracujesz z galeriami w Anglii, Niemczech, Austrii i Litwie, jesteś jedynym polskim laureatem międzynarodowego konkursu Innowacje na targach inhorgenta w Monachium. W zeszłym roku Twoje prace były pokazywane na targach designu w Berlinie, Paryżu, Wiedniu oraz na Festiwalu Łódź Design.
Inhorgenta dała mi paradoksalnie nagrodę za prace koncepcyjne, co mnie trochę dziwi, bo zazwyczaj są tam nagradzane projekty komercyjne – ale to dowód, że warto próbować.
Rzeczywiście, miałem okazję pokazywać prace w kilku ważnych miejscach. Myślę, że moja postawa, o której mówiliśmy wcześniej, i moje prace zostały zauważone. Jest to jednak efekt intensywnej pracy, dużych nakładów czasu i pieniędzy. Inaczej rzecz wygląda w przypadku studentów szkół designu z krajów zachodniej Europy. Tam za studentem stoi cała machina promocyjna: najpierw renomowana uczelnia i nazwisko znanego profesora-artysty, później wystawy – a to właśnie z wystaw znane galerie „wyławiają” zdolnych twórców. Tak powstaje nazwisko-marka, gwarantujące sukces finansowy i pozycję zawodową. U nas ten model nie działa, pozycję trzeba wypracować samemu – nie jest to łatwe, ale nie wolno się zniechęcać. Jedynie taki model uważam za możliwy i skuteczny, może jeszcze dorzuciłbym trochę szczęścia... (śmiech) Mam taką naiwną wiarę, że dobre prace w perspektywie czasu muszą wygrać ze słabymi, nie wierzę też w sukces bez „potu i krwi”.
Na wsparcie szkoły ani profesorów nie mogłeś liczyć, ponieważ dość szybko z niej zrezygnowałeś.
Uważam, że bez zaangażowania, samodyscypliny i chęci uczenia nawet najlepszy profesor nic nie zdziała. Zrezygnowałem już po pierwszym semestrze w łódzkiej ASP. Dużo więcej frajdy sprawiał mi fakt, że wiele rzeczy robiłem z totalnej niewiedzy – do wszystkich rozwiązań dochodzę metodą prób i błędów. Sam. I to mnie właśnie motywuje, nie lubię mieć wszystkiego podanego na tacy. Nawet jeśli osiągnięcie celu zajmuje znacznie więcej czasu.
Zaczynałeś od biżuterii „do garsonki”, skąd pomysł, by równolegle tworzyć też sztukę konceptualną?
Właściwie zaczynałem od przedmiotów unikatowych, ale były to próby dość nieudolne, jeszcze nie odnalazłem siebie. Biżuterię komercyjną zacząłem traktować jako formę utrzymania, co daje mi gwarancję całkowitej wolności w pracach jednostkowych. Jest to dla mnie bardzo ważne, ponieważ nie muszę dostosować ich do machiny rynkowej.
Te dwie dziedziny: design i sztuka – tak to nazwijmy, chociaż zawsze boję się tego słowa – dobrze się łączą, jedna nie mogłaby istnieć bez drugiej, w obydwu daję z siebie wszystko. Ta „do garsonki” jest dobrze zaprojektowana i dobrze wykonana, z dużą dbałością o detal. Z doświadczenia wiem, że zaprojektowanie naprawdę dobrego wzoru do powielania wcale nie jest łatwiejsze niż unikatu. Najważniejsze są dla mnie jednak te „osobiste” prace, w których chcę się wypowiadać.
„Artystą chciałbym być tylko od czasu do czasu, kiedy mam coś do powiedzenia” – to Twoje słowa.
Mam ten komfort, że nie muszę być ani artystą, ani projektantem „na pełny etat”. Pomysły przychodzą od czasu do czasu, często w dziwnych sytuacjach, właściwie już gotowe, moim zadaniem jest tylko dobór techniki. Nie robię nic na siłę, co więcej: prowadzę ostrą selekcję pomysłów, wybierając tylko te godne realizacji. Na pewno nie chciałbym zamienić jakości w ilość. To w istotny sposób ogranicza możliwość współpracy z galeriami, ale, jak już mówiliśmy, na tym polu plagi obfitości nie ma. Nie narzekam jednak na brak wyzwań. W najbliższym czasie pokażę prace podczas wystawy „Schmuck” w Monachium z okazji 30-lecia Galerii Spektrum oraz na wystawie organizowanej przez Rose i Gisberta Stach, znanych u nas z bardzo dobrej indywidualnej wystawy w Legnicy. Z Grupą Sześć, z którą organizowaliśmy wspólne wystawy przez 10 lat, i Sławkiem Fijałkowskim, projektantem i wykładowcą w gdańskiej ASP, przygotowujemy się do wspólnej wystawy w Wiedniu w Galerii V&V. W czerwcu Galeria Lesley Craze pokazuje moje rzeczy na „Collect” w Saatchi Gallery w Londynie, w Polsce zaś, też w czerwcu, pokażę prace na otwarciu nowego Design Centrum Kielce. Przygotowuję też większe formy – to jest ostatnio moja nowa pasja.
Czuję, że jestem w dobrym miejscu, praca daje mi ogromną satysfakcję, poznałem wiele interesujących osobowości i miejsc. Ciekawi mnie, co przyniesie przyszłość.
Polecamy:
www.arekwolski.com