Biżuteria Darii Jankowiak ma w sobie coś magicznego: oczarowuje delikatnością i podkreśla kobiecość. Bowiem dla projektantki najważniejsze jest to, aby kobiety czuły się w tych ozdobach piękne.

Aktualne trendy coraz silniej odzwierciedlają się także w sektorze biżuterii – jaki wpływ na Twoje projekty ma moda?
Daria Jankowiak: Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby moje kolekcje były jednak ponadczasowe i zawsze aktualne. Żeby kobiety mogły ją znowu założyć nawet po dłuższym czasie i znowu poczuły, że są piękne. Projektując, staram się podkreślać charakter biżuterii a nie trendy, bo te są zmienne. Myślę, że w biżuterii wykształcił się pewien podział: z jednej strony jest to biżuteria sztuczna, co jest równoznaczne z sezonową, a z drugiej biżuteria klasyczna. Więc jeśli komuś zależy tylko na modzie, to idzie do H&M i kupuje sobie „plastikowe korale”. Przekładanie tego na biżuterię z metali szlachetnych moim zdaniem nie ma sensu. W żadnym razie nie chciałabym, żeby ktoś uważał moją biżuterię za sezonową.
Często moje klientki są poddawane dyktatowi mojego gustu, ponieważ projektuję i wykonuję tylko taką biżuterię, która mi się podoba i w której dobrze się czuję. Uważam, że biżuteria nie tylko zdobi, równie dobrze może być ukrytym zabawnym przesłaniem. Pomimo zamkniętej formy biżuterii staram się przemycać do niej odrobinę humoru. Świetnym tego przykładem wydaje mi się kolekcja stworzona dwa lata temu zatytułowana ,,Czarna wdowa”, gdzie element władzy absolutnej, jakim jest pistolet, przerodził się w symbol silnej kobiety, kobiety wieku XX. Zabawa polegała na ubraniu tego symbolu w kobiece elementy: perły, złoto, kryształ. Z kolei kolekcja Al Dente to przykład przełamania sztywnych ram poprzez połączenie dużych półszlachetnych kamieni ze „srebrnym” makaronem. To jest trochę jak zabawa w spontaniczne gotowanie, polegająca na doborze tych składników, które najbardziej lubimy, a nie tych z książki kucharskiej – często tak smakuje najbardziej.

Jakiej biżuterii pragną Polki?

Obserwuję szybką i dużą zmianę trendów w Polsce – jeszcze kilka lat temu Polki poszukiwały biżuterii mocno stonowanej, a od około dwóch lat pytają o biżuterię kolorową. Ostatni sezon to było istne szaleństwo kolorów! Wydaje mi się, że w najbliższym czasie to się zmieni. Zauważyłam, że najnowsze propozycje z wybiegów są mocno stonowane, a modelki noszą bardzo mało biżuterii. Trochę mnie to martwi, ponieważ to znak, że nieuchronnie nadchodzi okres minimalizmu – będzie to dotyczyło także ozdób i ich kolorystyki. Idealny pod tym względem czas właśnie się kończy – dotychczas panowała moda łączenia stylów, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ten uniwersalizm polegający na możliwości noszenia starego z nowym, jest inspirujący i stwarzał ogromne pole do popisu osób z własną inwencją. Bo sztywne trzymanie się mody moim zdaniem nie do końca się sprawdza.

Czy te zmiany trendów odnajdziemy także w Twojej nowej kolekcji?

Po ostatniej kolekcji zdobionej kolorowymi kamieniami, zmierzam obecnie w kierunku pewnego uspokojenia: ujednolicam formę i kładę jeszcze większy niż dotychczas nacisk na komfort noszenia. I nie jest to bynajmniej tylko efekt obserwacji trendów, ale przede wszystkim wypływa to z mojej wewnętrznej potrzeby zmian. Jestem przekonana, że także w biżuterii nadszedł czas na zmiany i powrócą te ozdoby, których dawno nie było, czyli pierścionki i bransolety. Nową kolekcję zaprezentuję po raz pierwszy na targach Amberif w marcu br. Będą to formy zaprojektowane w całości, jakby rzeźbione w jednej bryle. Bardzo lubię projektować w srebrze i dużo będzie w tej nowej kolekcji właśnie srebra.

Czy w nowej kolekcji będzie też miejsce dla bursztynu?
Oczywiście, bursztyn towarzyszy mi od zawsze. Generalnie mam spore doświadczenie w pracy z bursztynem – w S&A, gdzie pracowałam kilka lat, moje zadanie polegało na projektowaniu tylko biżuterii zdobionej bursztynem. Jest on bardzo plastycznym, przyjaznym materiałem, można do niego podchodzić na wiele sposobów: można go traktować jako kolor, jako przeciwieństwo w stosunku do innych materiałów.

Kilka lat temu zakończyłaś współpracę z S&A i stworzyłaś pracownię Motyle – warto było?

To zupełnie inny komfort. Co prawda pracuję więcej, ale robię to, co lubię. Praca w S&A była niewątpliwie szkołą życia i przez to świetnym doświadczeniem – w szkole nikt nas nie uczył projektowania przemysłowego. Dlatego uważam, że to najlepsza kolejność na drodze rozwoju każdego projektanta, który ukończył tylko szkołę. Tymczasem odnoszę wrażenie, jakby wielu absolwentów Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi traktowało projektowanie przemysłowe jako coś gorszego, niż tworzenie biżuterii artystycznej. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie – to znacznie większa sztuka. Mówiąc o kolekcjach „przemysłowych”, mam na myśli kolekcje tworzone na większą skalę – tu projektant musi być przede wszystkim świetnym obserwatorem otoczenia i często przewidywać, wręcz nawet decydować o tym, co będzie modne.


Więcej informacji:
www.motyle.net