Biżuterię wykonuje właściwie od dziecka, a jej wzory inspirowane naturą – mimo zmieniającej się szybko mody – niezmiennie znajdują zachwyconych nabywców. O 55 latach pracy twórczej w wywiadzie opowiada ona sama, zaś na otwartej właśnie jej wystawie indywidualnej w Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym zatytułowanej „LV” mówi jej biżuteria.

Długo kazałaś czekać na kolejną wystawę Twoich prac. Ostatnia odbyła się w nieistniejącej już Galerii Bielak w Krakowie w maju 2007 r. Skąd pomysł na tę wystawę?

Do tamtej wystawy – zatytułowanej „XL”, bo zbiegła się z 40-leciem mojej pracy w zawodzie – Andrzej Bielak namawiał mnie półtora roku. Na tę raczej nie dałabym się namówić, gdyby mój przyjaciel Marek Nowaczyk nie postawił mnie przed faktem dokonanym. Zgromadzenie eksponatów na tę wystawę zajęło mi sporo czasu, szczególnie że nie mam zwyczaju odkładania prac na bieżąco, by stworzyć swego rodzaju kolekcję własnych prac. Zostało mi tyko kilka prac, więc dużą część musiałam odtworzyć, część pochodzi z kolekcji prywatnych i oczywiście ze zbiorów Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym.

Co pokazujesz na wystawie?

Starałam się dobrać prace tak, by utworzyły reprezentatywną kolekcję. Są więc i moje ukochane zwierzęta i ptaki, są jemioły, motyle i ważki. Jest też kolekcja dla mężczyzn, z którą raczej jestem mało kojarzona. Składa się ze skórzanego paska z klamrą, zapalniczki, breloka oraz spinek do mankietów – elementy metalowe zostały przeze mnie ozdobione emalią. Jej uzupełnieniem są jedwabne krawaty z wzorami, które ręcznie namalowałam. Wiele eksponatów jest pogrupowanych w zestawy. One są dość charakterystyczne dla mojej biżuterii. Wszystko dlatego, że często nie mogłam zdecydować się na jedną wersję naszyjnika czy bransolety, więc zazwyczaj robiłam dwie lub więcej z zamiarem podjęcia decyzji, kiedy już zobaczę gotowy wyrób. Kłopot polegał na tym, że wszystkie wersje uznawałam za wystarczająco dobre, więc wszystkie zostawiałam. Poza tym uważam, że zrobienie jednego tylko egzemplarza biżuterii jest szalenie ograniczające, szczególnie jeśli motyw jest ciekawy i można go rozwinąć na różne sposoby. I wcale nie jest łatwo wymyślać stale nowe, a przy tym dobre tematy w biżuterii. U mnie jednym z takich niekończących się tematów jest jemioła – ma już ponad 30 lat i do tej pory mam zamówienia na biżuterię z tym motywem na różne okazje, od ślubu po święta.

3561 2

Oprócz jemioły bardzo mocno jesteś kojarzona z charakterystycznymi w Twojej biżuterii motywami ptaków i zwierząt.

One są w mojej biżuterii od zawsze. Bo czyż są bardziej sympatyczne stworzenia? Wolę je bardziej od roślin, bo rośliny są zawsze obecne, a ptaki i zwierzęta pojawiają się wtedy, kiedy to one chcą. Od zawsze mieszkam na Saskiej Kępie, gdzie dawniej było mnóstwo ptaków. Dla mnie to całkiem naturalne, że stały się moją inspiracją. Co ciekawe, w mojej biżuterii nigdy nie pojawił się motyw kota, choć w domu rodzinnym koty zawsze były obecne i nie wyobrażam sobie życia bez kotów. Dla mnie kot pozostaje tajemnicą – i chyba właśnie dlatego nie umiem go oddać w swoich pracach. Za to ptaki znam i rozumiem. Generalnie u mnie w biżuterii jest dużo natury. A nawet podział na biżuterię dedykowaną określonym porom roku. Na przykład biżuterię z motywem śnieżynek wkładam tylko zimą, a motyle tylko latem.

Dlaczego ptaki i zwierzęta „uciekają” biżuteryjnych z ramek?

Ramka jest miejscem, gdzie czują się bezpiecznie. Ale są wolne i właśnie to pokazuję.

Nigdy nie korciło Cię, żeby robić coś innego niż biżuterię?

Właściwie to nie. Kiedyś ciągnęło mnie do ceramiki, ale nigdy nie zdecydowałam się spełnić tego marzenia.

Twoi rodzice to powojenni złotnicy Ludmiła Ślaska-Suchorzewska i Ryszard Rohn. Biżuteria towarzyszyła Ci więc od dziecka. Uczynienie z niej zawodu było dla Ciebie świadomym wyborem?

Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, czy chcę tworzyć biżuterię, czy nie. Wykonywanie biżuterii było i jest dla mnie jak oddychanie – po prostu jedna z czynności, jakie się wykonuje w domu, taka sama jak np. codzienne jak gotowanie obiadu. Już jako dziecko wykazywałam pociąg techniczno-rzeźbiarski – uwielbiałam rzeźbić, lepić małe stworzonka z plasteliny. U nas w domu każdy miał swoje biurko – mama miała pół na pół metra, tata – 1.20 x 0,5 m, a ja jeszcze mniejsze, właściwie była to taka półeczka z otwieraną klapą. Teoretycznie było to miejsce do odrabiania lekcji, ale w praktyce bardziej służyło do wykonywania różnych prac plastycznych.

Pamiętasz swoją pierwszą biżuteryjną pracę?

Oczywiście! Była to miedziano-srebrna broszka. Sprzedałam ją mojej sąsiadce. Miałam wtedy jakieś 10-12 lat i był to mój pierwszy zarobek. Ale wcale nie myślałam wtedy o tym, że biżuteria mogłaby być źródłem zarobkowania. Ta świadomość przyszła do mnie dopiero po ślubie, kiedy trzeba było myśleć, jak się utrzymać. Dość płynnie przeszłam z domu artystów tworzących biżuterię do domu artysty plastyka Andrzeja Mrozińskiego, z wykształcenia malarza, w którym obydwoje zajmowaliśmy się biżuterią. Chyba nawet nie zastanawiałam się nad tym, czym innym mogłabym się zająć. Robiłam biżuterię, bo to lubiłam, a nie dlatego, że musiałam albo nie wiedziałam, czym mogłabym się zająć.

Jak się to udawało w tamtych niełatwych czasach?

Mój ojciec wyszedł z założenia, że skoro ma zięcia artystę-plastyka po akademii sztuk pięknych, to trzeba to wykorzystać. Pozwolę sobie przypomnieć, że w tamtych czasach trzeba było albo być plastykiem, albo jubilerem, by wykonywać biżuterię. Mój ojciec nie miał wtedy uprawnień do wykonywania tego zawodu, choć jako jubiler prowadził nawet kursy złotnicze. Wykonywał też narzędzia złotnicze – wtedy nie kupowało się ich w sklepie specjalistycznym, tylko trzeba było je sobie samemu wykonać. Co ciekawe, „starzy” złotnicy do dziś tak mają: jak wymyślą jakiś bardziej skomplikowany wzór, to zaczynają od zrobienia narzędzi do jego wykonania. U mnie za to od zawsze było odwrotnie: jak musiałam zaczynać od zrobienia narzędzi, to brakowało mi już zapału do wykonania samej biżuterii. W mojej dzisiejszej pracowni nadal używam narzędzi wykonanych przez ojca – mam obcążki i mamy, i ojca, bo używali innych, cajzyny, czyli przeciągadła, walce i wlewaki do odlewania srebra… W sumie mam tyko kilka sztuk narzędzi kupionych, bazuję na tym, co mam, z rzadka zdarza mi się korzystać z jakiś niezbędnych narzędzi w pracowniach zaprzyjaźnionych twórców.

Ze srebrem też był problem. Czy dlatego sięgałaś po inne materiały?

Żeby móc otrzymać przydział, trzeba było się zarejestrować w urzędzie probierczym. Ja mam numer 640, dziś jest ich ponad 12 000. Ale tego przydziałowego srebra zawsze było za mało. Na szczęście mój mąż jako wykładowca w Liceum Sztuk Plastycznych dostawał przydział ze Związku Polskich Artystów Plastyków oraz ze Spółdzielni „Plastyka”. Procedura była taka, że proponowało się wzory, one były potem zatwierdzane z określoną ceną, a akwizytorzy, którzy jeździli po Polsce, przywozili zamówienia, i na realizację właśnie tych zamówień dostawało się srebro. Biżuterię z mosiądzu czy drewna wykonywaliśmy więc trochę z braku srebra, ale też ze względu na panującą modę.

3561 3

Sztuki złotniczej uczyłaś się od rodziców?

Nie, nie uczyłam się od nich. Początkowo wystarczały mi te rozwiązania, do których doszłam sama, potem trafiłam do pracowni Szczęsnego Kobielskiego, który roztoczył przede mną zupełnie inny świat złotnictwa. Uwielbiałam tam chodzić, bo to był zupełnie inny warsztat i inne techniki niż te, które znałam z pracowni rodziców. Nauczyłam się tam wiele, choć tak naprawdę to i tak większość rzeczy robiłam po swojemu, łącząc elementy różnych technik, by osiągnąć zamierzony efekt. Podobnie też było z emalią, której uczyłam się metodą prób i błędów. Pamiętam, że jak już ją jako tako opanowałam, znajoma przyniosła mi książkę z opisem profesjonalnych technik stosowanych w emalierstwie – po jej przeczytaniu uznałam, że to zbyt skomplikowane, i… kontynuowałam moje rozwiązania. Dla mnie one były wystarczające. Zresztą za kolekcję biżuterii z takimi małymi rzeźbionymi ptaszkami i listkami z prawdziwej zielonej emalii otrzymałam w latach 80. uprawnienia ministra kultury i sztuki do wykonywania zawodu artysty plastyka. Z kolorową emalią trochę mi było nie po drodze, więc skupiłam się na opanowaniu białej emalii, którą potem ręcznie malowałam.

Biżuterię Twoich rodziców można obecnie oglądać na wystawie „Od pomysłu do przemysłu” w Galerii YES w Poznaniu. To tylko część eksponatów, które przekazałaś do kolekcji polskiej biżuterii współczesnej Magdaleny Kwiatkiewicz.

Myślę, że moi rodzice są szczęśliwi, że te prace nie leżą gdzieś w szufladzie zawinięte w szmatkę, tylko pojawiają się na wystawach. Najtrudniej było mi się rozstać z jedną broszką rodziców wykonaną z miedzi, bo byłam z nią mocno związana emocjonalnie, ale jak zobaczyłam ją na wystawie w Galerii YES, to pomyślałam, że to była jednak dobra decyzja.

Kiedyś powiedziałaś, że w Twoim świecie od zawsze są: biżuteria, ptaki i kamienie. Więc jeszcze o kamieniach musimy porozmawiać. Skąd ta fascynacja?

Z dzieciństwa spędzonego z rodzicami złotnikami. Mój ojciec bardzo dobrze znał się na kamieniach. Miał też dostęp do map z czasów wojennych, na których były zaznaczone miejsca wydobycia różnych minerałów, więc często jeździliśmy na Śląsk poszukiwać kamieni. Pamiętam, że pierwszy raz pojechałam z nimi po kamienie pod koniec lat 50. Nie mieliśmy samochodu, więc najpiękniejsze kamienie wysyłaliśmy do domu pocztą. Potem z mężem jeździliśmy na Śląsk już autem, więc często przywoziliśmy cały bagażnik najpiękniejszych śląskich kamieni. Do tej pory mam jeszcze w piwnicy trochę okazów z tamtych lat… Na punkcie kamieni mam zupełnego świra. Wiedzą o tym moi przyjaciele, którzy do tej pory zwracają się do mnie per Kamyczku – nie od Kamilli, tylko od kamieni właśnie…

Biżuterię wykonujesz już od 55 lat i, co ciekawe, nadal są to te same wzory. To mocno zaskakujące – i fascynujące – zwłaszcza w czasach, kiedy trendy zmieniają się co kilka miesięcy.

Bynajmniej nie jest to żaden fenomen. Ludzie dzielą się na wiele grup zainteresowań – są miłośnicy biżuterii technicznej czy geometrycznej, są też fani biżuterii z motywami natury. Przetrwałam już różne trendy, różne oczekiwania – i niezmiennie robię swoje. Na początku mojej współpracy z Galerią 32 Adama Lei w latach 90. z dużym zainteresowaniem przyglądałam się bogatemu – i bardzo dobremu – wyborowi biżuterii tam prezentowanej. Zauważyłam, że najczęściej powtarzał się motyw kulki i kwadratu, czyli zupełnie inna stylistyka niż u mnie. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: jakie to szczęście, że nie wszyscy robią to samo! Powszechnie jestem kojarzona głównie z ptakami, zwierzętami i roślinami, w czym też może utwierdzać obecna wystawa w Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym, ale tych motywów, tej biżuterii było o wiele więcej. Stworzyłam wiele projektów powtarzalnych, które oferowałam w wybranych galeriach w Polsce, ale też mnóstwo prac powstało na zamówienia indywidualne. Szacuję, że ok. ¾ prac z tej drugiej grupy znajduje się w zbiorach prywatnych zagranicą. Bardzo żałuję, że nie mam ani dokumentacji, ani też możliwości wypożyczenia tych prac na wystawę.

Twoja biżuteria niezmiennie znajduje nabywców.

Nadal pracuję, choć z oczywistych względów już rzadziej. Cieszy mnie, gdy widzę, że moja biżuteria jest noszona. To dla mnie największy komplement.

 

Wystawa Kamilli Rohn w Muzeum Nadwiślańskim oddział Muzeum Sztuki Złotniczej w Kazimierzu Dolnym 
14 maja - 15 października 2023 r.
wernisaż: 13 maja 2023 r. godz. 15.00 

 Zdjęcia: Barbara Kańska-Bielak