Marcin Wesołowski, właściciel i główny projektant w NAC Amber

Gdyby w polskim prawie karnym istniał precedens, ten wyrok sądowy skazujący za kradzież praw autorskich z całą pewnością byłby określany takim mianem. Dlaczego? O tym opowiada Marcin Wesołowski z NAC Amber, któremu po 5 latach udało się udowodnić przed sądem swoje racje.  

Szampan był?


Wprawdzie nie szampanem, ale uczciliśmy fakt, że po 5 męczących latach udowadniania swoich racji, sąd uznał, że dopuszczono się względem NAC Amber kradzieży praw autorskich. W 2013 r. na targach Amberif zupełnie przypadkowo klientka pokazała mi skopiowany wzór mojego motyla, który zakupiła w innej firmie. Próbowałem sprawę rozwiązać polubownie: zależało mi tylko na tym, by nieuczciwa firma wycofała nasze wzory ze sprzedaży i zobowiązała się w akcie notarialnym, że nigdy więcej tego nie zrobi. Przy pierwszej konfrontacji przedstawicielka firmy wcale nie ukrywała, że ma moje wzory w swojej ofercie, później tłumaczyła, że skopiowała je nieświadomie i nie miała wiedzy, że one do kogoś należą – miała przyjąć zamówienie od klienta z Chin na wykonanie kopii pozostawionych jej gotowych wyrobów, które powstały w NAC Amber. Ostatecznie jednak poinformowała mnie, nie bez satysfakcji w głosie, że nie mam żadnych podstaw do dochodzeni swoich praw, ponieważ wzory te nie zostały wcześniej zastrzeżone w Urzędzie Patentowym.

Prawo autorskie chroni twórcę niezależnie od tego, czy jego wzory zostały opatentowane czy nie.

W Polsce jest bardzo niski poziom wiedzy na temat praw autorskich i ich ochrony, także – a może zwłaszcza – w branży bursztynniczej. Producentom wydaje się, że jeśli wzór nie został zastrzeżony, to znaczy, że jest dobrem publicznym i każdy może sobie dowolnie z niego korzystać. O tym, że tak właśnie jest, przekonałem się na jednej z rozpraw, kiedy oskarżona broniła się, twierdząc, że przecież w branży bursztynniczej kopiowanie jest czymś normalnym, tu każdy każdego kopiuje, i że z tego, co jest dostępne w Internecie, można dowolnie korzystać. Wyjaśniła też, jak powstają wzory: bierze się katalogi włoskich producentów, wybiera wzór i zamienia użyte w nim kamienie na bursztyn. Proste? (śmiech) Do naszego skopiowanego motyla zostały dolutowane czułki i odwłok, co zdaniem oskarżonej powodowało, że był to już zupełnie inny wzór. A czy jeśli do Opla dolutujemy spojler, to nadal będzie to Opel, czy już zupełnie inne auto? 

Sprawa wydawała się dość prosta: wzory zostały skopiowane 1:1.

A jednak nie była. Na ścieżkę prawną wstąpiłem jeszcze w 2013 roku, zawiadamiając prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa naruszenia praw autorskich. Niestety prokuratura uznała, że nie widzi znamion przestępstwa. To był szok. Uznałem, że tak tej sprawy nie zostawię, i wniosłem zażalenie – sąd je rozpoznał i uznał duże prawdopodobieństwo naruszenia prawa, bez przesądzania o winie, i skierował sprawę ponownie do prokuratury. Ta podtrzymała swoją opinię. Ale ja nie odpuściłem: straciłem już dwa lata. Dlatego zdecydowałem się na założenie sprawy karnej, ponieważ niezmiennie uważam,  że kradzież praw autorskich jest przestępstwem. Sąd pierwszej instancji  przyznał mi rację. Uznał, że niezastrzeżenie wzoru wcale nie oznacza, że można go kopiować: ktoś go przecież wymyślił i ma do niego prawa. W opinii sądu kopiowanie dla korzyści majątkowej, nawet pod pretekstem nieświadomości, jest złamaniem prawa. Zaskakujące – tym razem wreszcie w sensie pozytywnym – było to, że sąd mnie przeprosił za to, że tak długo czekałem na sprawiedliwość, i że sam, bez oparcia w prokuraturze, jako oskarżyciel subsydiarny musiałem bronić swoich racji. Prowadząca  sprawę sędzia podkreśliła, że cały proces sądowy, dostarczony komplet dokumentów i liczni świadkowie nie pozostawiają nawet cienia wątpliwości, że prawa autorskie zostały naruszone. Sąd poinformował także, że rozważał ograniczenie prawa do wykonywania zawodu przez oskarżoną, jednak, biorąc pod uwagę jej wiek i produkcję biżuterii jako jedyne źródło jej dochodu, nie uczynił tego. Wyrok był nieprawomocny – i tu kolejne zaskoczenie – odwołała się od niego prokuratura, która uznała, że oskarżona jest niewinna. Trudno to nawet skomentować… Sprawa wróciła na wokandę: sąd drugiej instancji oceniający pracę sądu pierwszej instancji i po dwóch rozprawach wydał wyrok, który całkowicie pokrywał się z wyrokiem pierwszej instancji.

Wnosiłeś o ograniczenie praw do wykonywania zawodu dla oskarżonej?

Nie. Nie było z mojej strony takiego żądania. Zależało mi przede wszystkim na zawarciu ugody na wspomnianych już warunkach – ochoty i czasu na dogadanie się było dużo, ale druga strona nie była tym zainteresowana. Nawet sąd podejmował próby mediacji – też bezskutecznie. Wnosiłem tylko o zaprzestanie tego procederu, uznanie moich racji i wpłatę na cel charytatywny. Świadomie nie założyłem sprawy cywilnej, bo nie wiem, ile wzorów zostało skopiowanych, jak długo to trwało, więc nie byłe w stanie oszacować strat.

Oskarżenie o kradzież praw autorskich jest w branży bazującej na wzornictwie jak szkarłatna litera.

Po sprawie karnej i wyroku oskarżony otrzymuje status osoby skazanej prawomocnym wyrokiem, co oznacza, że figuruje w rejestrze osób skazanych.  Ale w tym wyroku jest coś znacznie gorszego: sąd ma w swoich rękach potężne narzędzie do walki z nieuczciwymi producentami, a mianowicie możliwość ograniczenia im prawa do wykonywania zawodu. To jest znacznie dotkliwsze niż kara finansowa.

To jedna z nielicznych wygranych spraw o kradzież praw autorskich. Zapewne mocno uporządkuje w branży wiedzę na ten temat. 

Ta sprawa jest o tyle ciekawa, że wzory nie były zastrzeżone. Dzięki temu, co przeszedłem, wszyscy się dowiedzą, że ani nie jest to warunek konieczny, by dochodzić swoich praw, ani też okoliczność łagodząca dla kopistów. Powołany przez sąd rzeczoznawca z zakresu prawa autorskiego wyjaśniał w przedstawionej opinii, że nawet gdyby tylko kolory we wzorze były zmienione, nie miałoby to żadnego znaczenia: to nadal byłby ten sam wzór. Jestem przekonany, że w pewien sposób wyrok ten będzie precedensowy. Dla mnie na pewno. Nie mam zamiaru odpuszczać żadnej firmie, która zbyt mocno zainspiruje się wzorami NAC Amber.

Brzmi jak groźba…

Zrozum mnie dobrze: nie chcę nikogo straszyć. Przy całym naprawdę ogromnym wysiłku, jaki wkładam w budowanie firmy, nie widzę powodu, by zgadzać się na to, że ktoś mnie okrada z efektów mojej ciężkiej pracy. Czym różni się kradzież praw autorskich od kradzieży samochodu? To nie jest moja zapalczywość i chęć zrobienia komuś krzywdy, tylko potrzeba dochodzenia swoich praw. Czy kradzież pierwszego wzoru to nie jest najlepszy moment, by powiedzieć stop i zacząć temu przeciwdziałać? Jaką mam pewność, że za chwilę ktoś nie skopiuje moich kolejnych wzorów, a może nawet i całej oferty? Mam stać i się temu wszystkiemu biernie przyglądać?

 

Polecamy także:
Zrozumieć potrzeby klientów – rozmowa z Marcinem Wesołowskim