Marcin Tymiński w czasie wernisażu wystawy "For sale" w Legnicy

Kilka milionów sztuk gotowej biżuterii, kilka tysięcy projektów do zrealizowania, nagrody w prestiżowych konkursach, m.in. Nagroda Główna Amberif Design Award 2017, i ambitne plany rozwojowe – Marcin Tymiński, znany przede wszystkim jako twórca biżuterii, ale mający znaczące osiągnięcia również w innych dziedzinach, obchodzi w tym roku 20. rocznicę pracy.

Zaskoczyłeś tą wystawą jubileuszową w Legnicy: zamiast spodziewanej retrospekcji pokazałeś prace jeszcze bardziej nowoczesne niż te, które aktualnie tworzysz.

Zależało mi na tym, by ta wystawa była inna niż wszystkie, które mają być podsumowaniem wybranego okresu twórczości. Szukając niebanalnego pomysłu, wyciągnąłem karton z moimi projektami gromadzonymi od 1997 r. Nazbierało się kilka tysięcy rysunków, które swego czasu wydawały mi się interesujące i których wtedy nie umiałem wykonać na zadowalającym mnie poziomie. Nadszedł czas, by połączyć projekty, które wymyślałem przez 20 lat, z technikami, które w tym czasie opanowałem – w tym sensie wystawa jest więc retrospektywna. Wybrałem 250 kartek z 1000 projektów, z których w kolejnej fazie selekcji wybrałem najbardziej spójne i zrealizowałem niespełna 100, wykorzystując moją autorską technikę szlifowania polimerów. Zależało mi przede wszystkim na tym, by wystawa była interesująca – wiadomo, Legnica zobowiązuje. Pierwsze recenzje były dla mnie pozytywne – wygląda na to, że udało mi się pozytywnie zaskoczyć odbiorcę.

I owszem! Tytuł „For sale” też intryguje…

Tym tytułem chciałem zwrócić uwagę na problem niedoceniania myśli twórczej, czyli tego, co – oprócz użytych materiałów i włożonej pracy – składa się na biżuterię. Klienci często pytają: „dlaczego tak drogo, skoro to tylko srebrny drucik i kawałek bursztynu?”. Tomek Stajszczak, znakomity złotnik, ma zwyczaj odpowiadać wtedy: „ten drucik i ten bursztyn są za darmo, płaci się za pomysł”. Smutna rzeczywistość jest taka, że dla kupujących to „tylko” ozdoba, a dla mnie wszystkie prace unikatowe mają ogromną wartość, znacznie wyższą niż ta wyrażona w cenie: wartość emocjonalną. Naprawdę jestem mocno związany z moimi pracami: wieczorem zabieram do sypialni te, które danego dnia stworzyłem, stawiam na specjalnej półeczce i jeszcze raz oglądam, sprawdzam, rysuję… Zastanawiam się, co by tu jeszcze zmienić, poprawić… Ja się nimi po prostu opiekuję. Każdą z nich jestem w stanie narysować z pamięci nawet po latach, pamiętam każde działanie na etapie tworzenia, zauważam natychmiast, kiedy ktoś przy nich majstrował...

Ile ich powstało przez te 20 lat?

Unikatowych – parę tysięcy, a tych produkcyjnych – parę milionów sztuk. Był czas, kiedy biżuteria bardzo dobrze się sprzedawała i wysyłaliśmy ją zagranicę w kartonach po bananach (śmiech). Potem zrobiło się trochę gorzej, więc były pudełka po butach. A teraz rynek biżuterii tak się skurczył, że wysyłamy w kopertach bąbelkowych.

To trochę smutne podsumowanie minionego 20-lecia.

Z jednej strony tak, ale z drugiej – przynajmniej w moim przypadku – obecna sytuacja, choć trudna, ma dużo plusów. Wcześniej byłem zajęty „robieniem kasy”: pilnowaniem pracowników, kupowaniem materiałów, wymyślaniem bardziej komercyjnych wzorów, szykowaniem wysyłek… Teraz mam więcej czasu na projektowanie i wykonywanie biżuterii, którą naprawdę chcę i lubię robić. Nawet jeśli czasem jest słabo finansowo, naprawdę jestem szczęśliwszy i bardziej spełniony zawodowo. W końcu największe dzieła w historii sztuki powstawały w niesprzyjających okolicznościach (śmiech). Dlatego powiem nieskromnie: „For sale” to moim zdaniem moja najlepsza wystawa ze wszystkich dotychczasowych.

A które dotychczasowe kolekcje są najlepsze Twoim zdaniem?

Mogę powiedzieć, które są moje ulubione? Uwielbiam „Ryby” z 2000 r. Myślę, że inspiracje nimi są też zawarte w tej jubileuszowej kolekcji – przetworzone rysunki na srebrze wycinane w polimerach. Najważniejszą inspiracją była w tym przypadku akwarystyka, którą uprawiał mój ojciec – rysunki z przeczytanych w dzieciństwie książek na ten temat tkwią w mojej głowie do dziś. Kolejna inspiracja to architektura z jej prostymi szklanymi taflami, w których fantastycznie załamuje się światło – te widać w ostatniej kolekcji biżuterii bursztynowej z kamieniami wyszlifowanymi tak, by cała uwaga skupiała się na wnętrzu kamienia. Zawsze uważałem, że biżuteria musi mieć to „coś”, żeby nie była nudna – i taką staram się wykonywać. Najwyżej cenię twórców, którzy pokazują przedmioty spójne artystycznie – wypracowali swój charakterystyczny styl, dzięki któremu zawsze będą rozpoznawalni, niezależnie od tego, jakich użyją materiałów czy technologii. Kolekcje mogą różnić się od siebie nawet bardzo, a i tak wiadomo, kto jest autorem.

Zastanawiam się, czy Ty też masz swój charakterystyczny styl… Gdyby położyć obok siebie „Ryby”, „Wrzeciona”, fasetowany bursztyn i polimery, to mógłby być problem z przypisaniem ich wszystkich jednemu autorowi.

Może to dlatego, że mam swoiste ADHD, które nie pozwala mi skupić się na jednym (śmiech). Stale poszukuję nowych form i materiałów, i myślę, że tak już będzie do końca życia. Nie chcę stanąć w miejscu i robić cały czas tego samego, ewentualnie tylko coś dodając lub odejmując... Ale ja w tym wszystkim widzę spójność. Jestem pewien, że gdybym do wystawy jubileuszowej odpowiednio dołożył np. „Ryby”, łatwiej byłoby ją dostrzec. Na tej wystawie są też „Wrzeciona” – są trochę inne niż te, które znasz z przeszłości, ponieważ dzięki zastosowaniu polimerów jest w nich większa lekkość i delikatność. Z polimerami połączyłem też bursztyn i ceramikę – materiały, które w mojej biżuterii są obecne od zawsze, a teraz zyskują całkiem nowy wygląd. Dzięki polimerom jest to właściwie bardziej rzeźba pełniąca funkcję biżuterii. Zakochałem się w polimerze i na pewno będę kontynuował ten kierunek. Na realizację czekają kolejne rysunki – w związku z planowanym tournee wystawy jubileuszowej, która ma być pokazywana m.in. w Galerii YES w Poznaniu i podczas JOYA: Barcelona Art Jewellery Fair – w każdym kolejnym miejscu prezentacji będę ją nieco modyfikował i dołączał co najmniej 10 nowych prac, by za każdym razem była to nieco inna wystawa.

JOYA – to brzmi dumnie!

To jest moja duma. Naprawdę jestem bardzo dumny, że udało mi się zakwalifikować na JOYA – imprezę o charakterze bardziej artystycznym niż handlowym, będącą ważnym miejscem spotkań świata sztuki, gdzie artyści prezentują najnowsze kolekcje a oglądają je przedstawiciele wiodących światowych galerii sztuki. JOYA jest jednym z ważniejszych przystanków na mojej drodze do celu. A tym celem jest zdobycie miejsca wśród artystów, którzy robią taką biżuterię, jaką i ja chcę robić. Jestem przekonany, że mógłbym się od nich wiele nauczyć, rozwinąć się. Bo ja stale oczekuję od siebie czegoś więcej. W Polsce te możliwości rozwoju są mocno ograniczone, ale nie jest on niemożliwy, co dobrze widać na przykładzie bardzo przeze mnie cenionych twórców: Arka Wolskiego, Sławka Fijałkowskiego czy Sary Gackowskiej, którzy są już częścią tego świata, do którego i ja zmierzam. To mi daje napęd – wręcz nuklearny!

Zbigniew Kraska, dyrektor Galerii Sztuki w Legnicy, nazwał Cię w trakcie wernisażu przedstawicielem „średniej generacji” złotników. Ale jak obserwuję Twoje działania w różnych dziedzinach – zajmujesz się kastomizacją aut i motocykli, wykonujesz tatuaże, byłeś zawodowym kucharzem i kolarzem, a nawet redaktorem gazety branżowej – to raczej bym Cię przypisała do „starej generacji”: twórców aktywnych w wielu dziedzinach sztuki.

Dla mnie podstawowa różnica między generacjami złotników przejawia się w stosunku do narzędzi: „młoda” je kupuje, a „stara” sama wykonuje (śmiech). W mojej pracowni ok. 70% narzędzi jest wykonanych przeze mnie, dzięki czemu idealnie pasują do moich potrzeb. W latach 90. byłem podwójnie zdeterminowany, by te narzędzia – czy to do pracowni złotniczej, czy do warsztatu samochodowego – wykonywać samodzielnie: po pierwsze, dlatego, że nie można ich było kupić, po drugie, ponieważ jak coś jest takie nowiutkie z fabryki, to ja się tym szybko męczę i natychmiast muszę coś pozmieniać, by stało się takie bardziej moje. Hobby mnie napędza – nawet jeśli te dziedziny wydają się dość odległe od siebie, to wzajemnie się przenikają i są fantastyczną inspiracją. Zmuszają mnie też do zastanowienia, kim ja właściwie jestem: plastykiem?, rysownikiem?, artystą?... Ostatnio wpadł mi w ręce nasz wywiad do „Zegarków & Biżuterii” z 2001 r., którego tytuł brzmiał „Nie jestem artystą”. Zaintrygowało mnie, dlaczego tak wtedy myślałem. Przeczytałem i stwierdziłem, że dziś myślę podobnie: artystą jest się wtedy, gdy ktoś Cię tak nazwie i kiedy się na to zasłuży. Ja jestem twórcą: tworzę biżuterię, ale wszystkie rzeczy, którymi się otaczam, są ponadprzeciętne. Każdą rzecz, która jest nowa, przetwarzam na własne potrzeby. Ja nawet psa muszę mieć innego niż wszyscy (śmiech).

Jesteś też prezesem STFZ – wybranym na kolejną, czwartą kadencję…

To jest jedno z ważniejszych wyzwań w moim życiu i, co najważniejsze, niezmiennie sprawia mi ogromną satysfakcję. Przejąłem po poprzednim wieloletnim prezesie Andrzeju Bielaku organizację, która już była ukształtowanym tworem, ale ciągle jeszcze dość plastycznym. Moim celem jest dalsze umacnianie marki Stowarzyszenia, by było ono kojarzone przede wszystkim z wysoką jakością i dobrymi wystawami w prestiżowych miejscach, ale też było bardziej ukierunkowane na sztukę niż rzemiosło. Siła STFZ tkwi w różnorodności twórców, materiałów, technik, podejścia do biżuterii… Jako prezes mam oczywiście więcej problemów i mniej czasu, ale generalnie czerpię z tych naszych wspólnych działań mnóstwo satysfakcji. STFZ mnie napędza, a spotkania z naszymi członkami oraz innymi twórcami aktywnymi w różnych dziedzinach sztuki owocują licznymi inspiracjami. Dzięki temu zacząłem myśleć o biżuterii inaczej niż dotychczas i wiem, że znalazłem własną drogę – to nowe myślenie zaowocowało sukcesami: tylko w tym roku zdobyłem Nagrodę Główną Amberif Design Award, zakwalifikowałem się też na targi JOYA.

Twoje cele na najbliższy czas?

Moim najważniejszym celem od ubiegłego roku jest robienie biżuterii zaliczanej do nurtu sztuki współczesnej na wysokim światowym poziomie. I chcę być w tym możliwie najlepszy – mam żyłkę sportowca, cokolwiek robię, chcę być perfekcyjny i ponadprzeciętny. Bo ja jak mam jeździć na rowerze, to nawet rower muszę mieć wyjątkowy (śmiech). A tak naprawdę, to najbardziej chciałbym być chciany… Chciałbym, by ktoś czekał na moją biżuterię…