W 2013 roku został oskarżony w Rosji o wyłudzenia podatkowe. Ścigany listem gończym, schronił się w Polsce. Choć nie wie, jak skończy się ta historia, próbuje tutaj kontynuować swój bursztynowy biznes.
Kiedy jest następna rozprawa?
W ciągu miesiąca powinienem już wiedzieć, czy będę mógł zostać w Polsce, czy jednak nastąpi ekstradycja do Rosji.
Chciałby pan zostać?
Oczywiście. Od wielu lat prowadzę tu moje bursztynowe biznesy i chciałbym to nadal robić. Od ponad roku wierzę, że zostanę, więc mam tu mały warsztat, planuję też otwarcie dwóch sklepów z bursztynowymi wyrobami. Chciałbym też otworzyć prywatne muzeum bursztynu, gdzie będzie eksponowany gabinet bursztynowy.
Bursztynowa Komnata?
Chodzi tu o kopię bursztynowego gabinetu, jaki podarował Piotrowi Wielkiemu Fryderyk I. Wykonanie kopii zleciłem jeszcze w 2009 roku w Rosji. Teraz planuję jej dokończenie i publiczną ekspozycję. Mam już nawet potencjalnie dwa prestiżowe miejsca na gdańskiej Starówce wskazane przez miasto, gdzie mogłaby być pokazywana. Zależy mi na tym, by prace przejęli teraz polscy bursztynnicy – w końcu są oni zdecydowanie najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie. Chciałbym też, by było to wspólne dzieło rosyjskich i polskich bursztynników – taki symbol dobrej współpracy. Polityka polityką, a przecież nasza współpraca układa się już od wielu lat naprawdę bardzo dobrze.
Skąd w taki pomysł?
Moim marzeniem już od dawna jest otwarcie prywatnego muzeum bursztynu, którego ozdobą byłaby właśnie kopia komnaty. Początkowo planowałem zrealizować ten pomysł w Kaliningradzie, ale po tym, jak musiałem opuścić Rosję – i mam nadzieję, że już tam nie wrócę – pomyślałem o Gdańsku. W końcu to Światowa Stolica Bursztynu, a więc idealne miejsce. Ale jest też inna przyczyna: chciałbym coś po sobie zostawić, zarówno w sensie materialnym – dla moich dzieci, ale też i symbolicznym – ponieważ moje życie było, jest i mam nadzieję, że będzie nadal związane z bursztynem.
Wygląda na to, że próbuje pan zapuścić korzenie w Gdańsku…
Chciałbym. Mam polski paszport, czuję się w dużej mierze Polakiem. Wiem też, że mógłbym wnieść duży wkład w rozwój polskiej branży bursztynniczej.
W jaki sposób? Obawiam się, że będzie pan postrzegany jako poważna konkurencja. Zwłaszcza że za panem stoi duży kapitał.
Konkurencja? Jak się mówi w Polsce: gdzie 10 sklepów to i 11 się wyżywi. W Gdańsku jest tak duży potencjał, że pewnie i dla kolejnych 20 też by się znalazło miejsce na rynku. Mam zamiar sprzedawać biżuterię polskich producentów po uczciwych cenach rynkowych – w czym więc będę konkurencją? A muzeum, które mam zamiar otworzyć, będzie i miastu, i polskim bursztynnikom dodawało splendoru. Oprócz kopii komnaty, mniejszej od pierwowzoru o jakieś 10-15%, chciałbym tam pokazywać m.in. ciekawe okazy brył, także z inkluzjami. A właściwie to, co mi jeszcze pozostało po kradzieży… Miałem też kolekcję bursztynowych fajek, ponad 300 sztuk z różnych okresów, to była chyba największa na świecie tego typu kolekcja. Teraz są oferowane na aukcjach internetowych…
Dlaczego?
Po wyjeździe do Polski straciłem ok. 70 procent surowego bursztynu, jaki posiadałem. Jego wartość to ok. 80 mln euro. To jest wycena oficjalna kaliningradzkiej policji, licząc po cenach rynkowych, straty są znacznie większe. Skradziono mi inkluzje, krople i bryły, które gromadziłem przez 20 lat, jak również historyczne wyroby, m.in. szkatułki i inne przedmioty użytkowe. Bursztyn, który zabrano, został wyceniony, policzony, opisany i zdeponowany w magazynach kombinatu w Jantarnym. A potem wszystko magicznie zniknęło. A właściwie zostało podmienione: worki są, ich ilość się zgadza, ale pieczęci już nie ma, a w miejsce pięknych dużych brył jest miał i odpady z bursztynu. To była sensacyjna kradzież, nawet jak na rosyjskie warunki, a ślady wiodą bezpośrednio do policjantów. Niedługo minie rok, ale mimo wielu dowodów wskazujących sprawców, śledztwo nie posunęło się ani o krok naprzód. Mój dom w Bałtijsku był aż siedem razy przeszukiwany. Jakby tego było mało, w ubiegłym roku pod nieobecność mojej rodziny dom został doszczętnie ograbiony ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Nie mam większych złudzeń, że odzyskam moją własność. Sprawę o rzekome wyłudzenia podatkowe w Rosji też już wygrałem – tylko co z tego…?
Chce pan zacząć w Polsce wszystko od nowa? Czy właśnie stąd zainteresowanie wydobyciem bursztynu na Lubelszczyźnie?
Gdyby okazało się, że ten bursztyn rzeczywiście tam jest – bo przecież nikt nigdy go nie widział (śmiech) – to miałem plan otwarcia firmy produkcyjnej tam na miejscu. Ale to tylko plan, bo przecież nic się tam nie dzieje: z pierwszego przetargu nic nie wynikło, o zapowiadanym drugim nadal nic nie wiadomo. Dziwi mnie ta opieszałość ogromnie: Ukraińcy wydobywają bursztyn na potęgę, Litwini szykują się do wydobycia swoich pokładów na Mierzei Kurońskiej, a Polacy śpią. Za chwilę już to wydobycie może okazać się nieopłacalne, bo bursztynu na rynku będzie jeszcze więcej, więc ceny jeszcze mocniej spadną. A chłonność rynku, nawet chińskiego, jest przecież ograniczona. Na co czekać? Nawet jeśli przetarg byłby ogłoszony jutro, to wydobycie ruszy najwcześniej za jakieś dwa lata. Tymczasem Ukraina chce wydobywać jeszcze więcej, już kupuje maszyny, za chwilę będzie produkować biżuterię.
To potrwa kilka lat, zanim nauczą się obróbki.
Chyba że pojadą tam ludzie, by ich uczyć. A pewnie pojadą – wszystko jest kwestią pieniędzy. Wtedy będą gotowi już za rok. Polskie firmy bursztynnicze, choć nie mają dostępu do własnego surowca, i tak mają obecnie przewagę rynkową, bo oprawiają bursztyn w metale szlachetne. Ale to nie będzie trwać wiecznie, adekwatne przepisy w Litwie i Ukrainie mogą się w każdej chwili zmienić. Zważywszy, że bursztyn jest w Ukrainie o połowę tańszy, już niedługo Polakom może wyrosnąć poważna konkurencja. Dziwi mnie, że nikt tego nie widzi. A i Urząd Marszałkowski w Lublinie raczej zniechęca niż zachęca: bardziej opłaca się kupić ziemię w okolicy i tam szukać, niż startować w przetargu na tak fatalnych dla inwestorów zasadach.
Ceny na bursztyn spadają, ukraińska ekspansja rośnie, więc i rynek rosyjski będzie przeżywał spadek. Parlament Ukrainy przyjął ustawę, zgodnie z którą każdy będzie mógł otrzymać licencję na wydobycie bursztynu. Zważywszy na fakt, że pokłady bursztynu na Ukrainie zalegają na trzy razy mniejszej głębokości niż w Rosji, jego wydobycie będzie tańsze. Konkurencja rośnie. Wydaje mi się, że wiem, jak ustabilizować ten rynek, by gdańscy bursztynnicy i mistrzowie nie stracili pracy. Najważniejsze moim zdaniem to: utrzymać aktualne warunki cenowe, skupować bursztyn z Ukrainy i nie kupować bursztynu w Rosji, ale też stworzenie spółki akcyjnej, zajmującej się wydobyciem bursztynu w Polsce.
Przydałby się taki bursztynowy De Beers do kontrolowania tego rynku…
…a potem przyjdzie policja i wszystko zabierze (śmiech). A bursztynnicy będą mieli pretensję, przekonani, że ktoś ich oszukuje. Tak właśnie było ze mną. Kupowałem bursztyn z kombinatu tonami, ale na rynek trafiała tylko część tego surowca. Gdybym wypuścił cały, cena by znacznie spadła. I znowu straciłby wartość, znowu babcie sprzedawałyby go na bazarze. Najlepsza sytuacja jest wtedy, gdy popyt przewyższa delikatnie podaż. Wtedy cena może rosnąć, a bursztyn staje się bardziej pożądany. Wtedy rosła jakieś 20 procent rocznie. A jak ceny spadają, wszyscy wpadają w panikę i nikt go nie kupuje.
O pana bursztynowych biznesach krążą legendy…
Wiem (śmiech). Ale nie wszystkie są prawdziwe…
Jak pan zaczynał?
W czasach pieriestrojki, bo dopiero wtedy można było kupować bursztyn w kopalni w Jantarnym. Wtedy przyjeżdżało wielu Polaków, Litwinów, także Chińczycy. Jako rosyjska firma musiałbym mieć licencję, a tę było trudno dostać, więc otworzyłem firmę w Polsce.
W pewnym momencie dostał pan wyłączność na zakup bursztynu z kopalni i stał się pan monopolistą.
Nigdy nie miałem takiej wyłączności. Według rosyjskiego prawa nikt nie mógł jej mieć. Kopalnia mi sprzedawała, bo kupowałem dużo i wszystko, więc byłem naprawdę dobrym klientem. Zwłaszcza że kupiłem od niej cały drobny bursztyn, jaki przez lata zalegał w magazynach – jakieś 2000 ton. Nikt go nie chciał. A ja kupiłem, posortowałem, sprzedałem z zyskiem 50 centów na kilogramie – powoli, ale zarobiłem. Nawet na kredyt mi dawali. To Rosjanie w kopalni zaczęli pierwsi sprzedać duże frakcje z małymi razem. Wtedy właśnie Polacy przestali przyjeżdżać do kopalni, bo już im się to nie opłacało na tych nowych warunkach. Więc ja zacząłem jeździć do Polski. Bursztyn eksportowałem oficjalnie, dzięki czemu miałem zapewniony zwrot podatku VAT i moje ceny były niższe od tych w kombinacie na około 20 procent.
I też zmuszał ich pan do kupowania grubego z drobnym…
Skoro ja tak kupowałem, czemu miałem inaczej sprzedawać? Liczyło się przede wszystkim o, że miałem dobre ceny i przywoziłem im surowiec bezpośrednio do firmy.
To już jest pewna forma monopolizowania rynku.
Wtedy bursztynu było na rynku znacznie więcej niż dziś. Wszyscy mieli surowiec, wiedzieli, gdzie kupić – i wcale nie musieli u mnie. Narzekali, bo chcieli dostać jak najlepsze warunki zakupu. U mnie trzeba było kupić wszystko, a jak ktoś chciał wybrać kamienie, to musiał zapłacić drożej.
No i został pan bursztynowym królem…
(śmiech) Nigdy tak siebie nie nazywałem. Dziennikarze lubią sensacje i barwne porównania, to właśnie jeden z nich nazwał mnie bursztynowym królem.
Ale został pan zdetronizowany… Dlaczego?
Kiedy ceny surowca zaczęły rosnąć, ktoś ważny z Moskwy zorientował się, że na bursztynie można zarobić. Przyszedł i zabrał wszystko. Kiedy bursztyn był tani, nikomu nie był potrzebny, teraz, gdy jego ceny są bardzo wysokie, chętnych na zarobek jest wielu. Przyszli ludzie, którzy nie znają się na tej branży, wydobyli i sprzedali wszystko do Chin. I jeszcze zrobili ze mnie złodzieja. Sprawy sądowe w Rosji wygrałem. Tylko co z tego…?
Jakie zakończenie będzie miała historia bursztynowego króla?
Nie wiem, bo to nie ja ją piszę. I co gorsza, mam niewielki wpływ na to, co zostanie napisane. Ale niezależnie od wszystkiego, staram się normalnie żyć i pracować. Nawet ze świadomością, że znowu mogę wszystko stracić.