Julia Tusz & Łukasz Baranowski

Dwoje młodych projektantów z Iławy o niezależności myślenia w projektowaniu biżuterii oraz potrzebie nieoszukiwania własnego ja.

Projektujecie bardzo ciekawą biżuterię, ale tylko w nielicznych galeriach w kraju można ją kupić. O Was samych też niewiele wiadomo – czy to świadome kreowanie tajemniczego wizerunku?

Julia Tusz: Nie, to wynika raczej z braku pewności marketingowej. Naszym spełnieniem jest po prostu praca, moment w którym można „popłynąć w twórczości”...
Łukasz Baranowski: Dlatego też właściwie nigdzie się nie pokazywaliśmy. Dopiero klienci, którzy nas „odnaleźli”, uświadamiali nam, że musimy „wyjść na świat”.

Ale nie tak od razu wyszliście – w 2008 r. zaprojektowaliście biżuterię dla Hanna Makarsky Collection.

J: Skończyło się na jednej kolekcji, ponieważ współpraca nie ułożyła się po naszej myśli. Ta kolekcja była prezentowana na pokazie mody ze strojami firmy Femini w Krakowie na Jubinale w 2008 r., a jej autorstwo zostało przypisane właścicielce firmy Hannie Makarskiej. 

Rok później zdecydowaliście już wystąpić pod własnymi nazwiskami – wspólnie z Magdaleną Arłukiewicz przygotowaliście kolekcję „Cztery pory snu” na Galę Mody i Bursztynu Amberif w Gdańsku.

Ł:
Właściwie nie planowaliśmy tego wcześniej, ale kiedy Julia poznała Magdę, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Bardzo nam się spodobały jej suknie i posłużyły jako inspiracja do stworzenia biżuterii. I chociaż ostatecznie jedynym wspólnym mianownikiem z tymi sukniami okazała się kolorystyka, to całość bardzo ciekawie się komponowała.
J: I to nie jest tylko nasze zdanie. Kolekcja ta była później prezentowana m.in. na Gryf Fashion w Szczecinie, gdzie Ewa Minge, która zasiadała w jury konkursu dla projektantów mody, określiła naszą biżuterię jako „pierwsza klasa”.

Nie była to wystarczająca zachęta, by „wyjść na świat”?

Ł:
Niestety, sztuka tworzenia nie zawsze idzie w parze ze zdolnościami marketingowymi (śmiech). Życie nie raz stawiało nam poprzeczki trudne do przeskoczenia. Rok 2009 przyniósł sztucznie nakręcony kryzys, wskutek czego ostrożniej podeszliśmy do inwestycji w promocję, także poprzez pokazy mody i biżuterii oraz wystawy.
J:
To też był czas na wyciszenie, uspokojenie swoich wewnętrznych żywiołów, na pozbieranie myśli i wyznaczenie dalszego kierunku.

Wasza biżuteria sprawia wrażenie niezależnej, jest nowatorska i odważna. Bardzo się staracie, by była inna?

J: Jesteśmy nieco przekorni i podświadomie uciekamy od trendów…
Ł: Nawet kiedy śledzimy modę i widzimy prace znanych twórców, którzy tej modzie się podporządkowują, nie możemy się przemóc, by iść tą samą drogą co inni. Próbowaliśmy kilka razy „zainspirować się”, ale nigdy nie byliśmy zadowoleni z efektu końcowego. Mieliśmy wrażenie, że to nie jest do końca nasza biżuteria.
J: Wcześniej dużo eksperymentowaliśmy i poprzez różne dziedziny sztuki doszliśmy do biżuterii. Znaleźliśmy w niej połączenie pomysłowości, techniki i plastyki – i to nam się bardzo spodobało. Może dlatego mamy do niej odmienne podejście…?

Tę odmienność widać także w Waszej biżuterii z bursztynem – burzycie jej dotychczasowy stereotypowy wizerunek.

J: Dla nas kształt jest ważny, a w bursztynie jest niesamowite pole do popisu. Szczególnie że jest on łatwy w obróbce. Pomysły rodziły się i nakręcały niejako same. Na początku w naszej pracowni, która działa od sześciu lat, projektowaliśmy bardzo dużo biżuterii z bursztynem. To był taki nasz kamień przewodni... Ale w miarę jedzenia apetyt rośnie, zaczęliśmy poszukiwać nowych form oraz kolorów. Mimo wszystko nadal darzymy bursztyn szacunkiem i na pewno jeszcze nie raz pojawi się w naszych projektach.

Wasze projekty są dość nietypowe – są wyrazem tego, co wam „w duszy gra” czy też poszukujecie inspiracji w pracach uznanych autorytetów?

Ł: Właściwie to odkąd zajmujemy się biżuterią, staramy się robić coś innego i realizować własne pomysły.
J: Łukasz zawsze patrzył na biżuterię przestrzennie, ważny był dla niego także kolor. Moim zdaniem, jego pierwsze prace jubilerskie były tak naprawdę małymi formami rzeźbiarskimi.
Ł: Chociaż dziś bym się pod moimi pierwszymi pracami już nie podpisał (śmiech). Z perspektywy czasu widzę, że brakowało mi wtedy warsztatu – sam pomysł, nawet bardzo dobry, to mało. Warsztat ograniczał naszą kreatywność – myślałem przede wszystkim, czy będę w stanie dany pomysł zrealizować. Teraz jest już znacznie lepiej (śmiech).
J: I to jest chyba największy sukces, jeśli pomysł można poprzeć dobrym wykonaniem.
Ł: Pierwsze moje prace były inspirowane twórczością Grupy Piro – największe wrażenie zrobiła na mnie ich kolia-mucha z Muzeum Zamkowego w Malborku, którą skopiowałem, chcąc sprawdzić swoje umiejętności warsztatowe. Jako że mam zainteresowania malarskie, inspirowałem się też Hundertwasserem...

Znany bursztynnik Lucjan Myrta twierdzi, że kopiowanie mistrzów jest ważnym elementem doskonalenia własnego warsztatu...

Ł: Problem jednak w tym, że po jakimś czasie zaczyna się myśleć odtwórczo, a nie twórczo – a to ogranicza i trudno to później wyeliminować.

Jeśli twórca skupia się wyłącznie na pracy odtwórczej, to z pewnością tak. Ale jeśli to tylko zdrowa inspiracja...?

J: Mimo wszystko gdzieś tam w podświadomości zostaje pomysł mistrza. Tak samo jest z biżuterią: po wizycie na targach jubilerskich zawsze zastanawiamy się, gdzie przebiega granica między kopiowaniem a inspiracją. Dlatego unikam oglądania prac innych autorów, bo potem boję się swoich własnych pomysłów.

Zostaniecie już przy biżuterii czy nadal poszukujecie swojej ścieżki artystycznej?

J: Zostajemy! Mamy pomysły na duże formy, a dokładniej instalacje oczywiście z metalu, ale na razie tylko rysujemy i odkładamy projekty do szuflady.
Ł: Czekają także ciekawe projekty biżuterii – kiedy wiemy, że pomysł jest dobry, ale nie jesteśmy w stanie go dobrze zrealizować, zachowujemy go na później.
J: Mamy bardzo dużo pomysłów – aż czasem robi się trochę bałagan...

Fot. Tomasz Dobecki