Jacek Baron, znany projektant biżuterii i artysta plastyk specjalizujący się przez długi czas w wyrobach z bursztynem, przekonuje, że nie powinniśmy się bać ani Chińczyków, ani też innych żywic kopalnych stosowanych w biżuterii.
Wyjechał Pan 3 lata temu do pracy do Chin – jakie były Pańskie pierwsze wrażenia?
Pracowałem w polskiej firmie produkującej biżuterię, która mieściła się w tzw. strefie jubilerskiej – już sam rozmiar i organizacja przedsięwzięcia bardzo mnie zaskoczyły. Strefa to miejsce wybudowane i dostosowane do potrzeb, ogrodzone, monitorowane i strzeżone przez profesjonalną ochronę. Tam, gdzie ja pracowałem, działało 80 firm, w których nierzadko pracowało kilkaset osób. Wyróżniały się świetną organizacją nie tylko produkcji, ale i zaopatrzenia. Wszystkie firmy są nowocześnie wyposażone, np. odlewnie ciśnieniowo-próżniowe są wprawdzie chińskiej produkcji, ale oczywiście bardzo mocno wzorowane na niemieckich czy włoskich. Podobnie jak narzędzia: chińskie, łatwo dostępne, dobre i dużo tańsze niż produkcji europejskiej. A w przypadku awarii fachowiec jest na miejscu w ciągu nawet kilkunastu minut!
Strefa jest bardzo wygodnym rozwiązaniem również z punktu widzenia kupców, ponieważ wszystko, czego potrzebują, jest w jednym miejscu. W prowincji Guangdong jest takie miejsce, gdzie na wielkiej powierzchni, w trzech ogromnych budynkach większych od centrum handlowego, zlokalizowano tysiące firm-hurtowni – zazwyczaj są to sklepy firmowe z cenami producenta.
Takie było też założenie dla Gdańskiego Centrum Bursztynu… A czy te firmy nie konkurują ze sobą?
Oczywiście, że konkurują. Ale bardzo często się zdarza, że przekazują sobie wzajemnie zamówienia, których nie są w stanie zrealizować. Można np. złożyć zamówienie w firmie produkującej tylko biżuterię srebrną na wyroby ze złota w ich wzornictwie i zostanie ono zrealizowane na zasadzie przekazania innej firmie.
Na czym polega atrakcyjność rynku chińskiego?
Wszyscy wiedzą, że w Chinach jest tanio, także tania siła robocza, maszyny i urządzenia. Rząd chiński ułatwia życie przedsiębiorcom, istnieją także specjalne programy wsparcia finansowego dla eksporterów. Przed kryzysem firmy chińskie przyrastały w tempie 100 osób na rok. I firma licząca 800-900 pracowników i z długim stażem na rynku nie była rzadkością. Tak duża firma może więcej: wystawia się na prestiżowych targach, stać ją na dowolne zaplecze techniczne produkcji etc. Światowy kryzys nieco przyhamował bardzo szybki rozwój. Przede wszystkim silnie wpłynął na redukcję zatrudnienia w firmach jubilerskich, podczas gdy jeszcze rok temu były problemy ze znalezieniem ludzi do pracy. Wiele hurtowni zniknęło lub ograniczyło działalność.
Niemniej jednak kraj ten nadal bardzo szybko się rozwija: Chińczycy bardzo szybko się bogacą i chcą zarabiać coraz więcej – w ostatnich latach ich zarobki wzrosły prawie dwukrotnie. I tak na przykład dwa lata temu uczeń kosztował 400 juanów miesięcznie, dziś ten sam uczeń kosztuje ok. 1000 juanów. Gdy stanie się wykwalifikowanym pracownikiem, stawka będzie jeszcze wyższa. Standard życia rośnie dość szybko i trudno będzie ten proces zatrzymać. I tylko od rządu chińskiego będzie zależało, czy produkcja będzie nadal opłacalna dla wielu zachodnich firm. Sami Chińczycy zaczynają już szukać tańszych rynków pracy i przebąkują o przeniesieniu produkcji do Indii, Indonezji, Wietnamu czy na Filipiny.
Pamiętajmy, że rynek chiński to nie tylko zagrożenie, ale i ogromne możliwości zbytu, także dla firm polskich. Ja sam pracowałem w firmie jubilerskiej – pomagałem właścicielowi, który z całą rodziną przeniósł się na stałe do Chin i był na etapie załatwiania formalności z tym związanych. Obecnie współpraca polsko-chińska w tym sektorze jest dość szeroka: kilka firm przeniosło tam swoją produkcję lub zlecają realizację części zamówień; Polacy oferują tam zarówno surowiec bursztynowy, jak i gotowe wyroby – starają się jakoś „zagospodarować” ten rynek, ponieważ jest on bardzo chłonny i obiecujący.
Czy polskie firmy produkujące biżuterię z bursztynem powinny się obawiać konkurencji ze strony firm chińskich?
Trzeba pamiętać, że na cenę biżuterii z bursztynem wpływ ma przede wszystkim cena bursztynu. A tego progu Chińczycy nie przeskoczą: kupią go w Rosji za taką samą cenę jak Polacy, a jeśli kupują naprawdę duże ilości, to może dostają odrobinę taniej. Tak więc nadal to będzie drogi bursztyn, z którego nie będzie znacznie tańszych wyrobów.
Niestety inne czynniki konkurencji nie są tak łatwe do wyeliminowania, jak choćby kopiowanie. Często się zdarza, że firmy chińskie zamawiają towar np. na Amberifie, ale tylko po to, by wysondować rynek. Jeśli towar „chwyci”, uruchamiają jego produkcję w zakładach na miejscu. Jednak na pocieszenie mogę powiedzieć, że znam właścicielkę firmy handlującej bursztynem, która jest co rok w Gdańsku i na Amberifie, i na Ambermarcie. Kupuje tam duże ilości biżuterii, choć znacznie taniej mogłaby ją nabyć w Chinach. Jest jednak przekonana, że tamtejsze wyroby z bursztynem nie mają duszy. I nawet jeśli ten sam wzór z Polski jest droższy, to sprzedaje się lepiej, niż ten sam wzór made in China. Możemy się więc pocieszać, że również i w tym kraju liczy się nie tyko cena, ale też i jakość.
Pozostaje jeszcze kolejny czynnik: podróbki bursztynu, które kojarzymy właśnie z Chinami.
I tu jest właśnie pies pogrzebany! W Polsce spieramy się o nomenklaturę bursztynową i wprowadzamy zakaz handlu kopalem i żywicami rekonstruowanymi. Daliśmy sobie wmówić, że bursztyn bałtycki jest cudowny i jedyny, tym samym ograniczając możliwości wykorzystania walorów innych żywic kopalnych. Wydaje mi się, że zamykamy sobie w ten sposób szanse rozwoju. Podczas gdy my jesteśmy pogrążeni w dyskusji, tracimy rynki na rzecz Chińczyków, którzy nie mają takich oporów. Skupują kopal w Kolumbii oraz na Haiti, oferując biżuterię z „młodym” czy „nowym” bursztynem – słowo amber zawsze występuje w nazwie. Tym towarem są w stanie podbić świat, ponieważ surowce oferowane jako bursztyn – poprawiony kopal czy bursztyn rekonstruowany – są znacznie tańsze. Tymczasem u nas i surowiec, i praca są droższe, więc już niedługo Chińczycy „nakryją nas czapką”. Absolutnie nie nawołuję tym samym do oszustw czy nazywania bursztynem każdego surowca, ale do zastanowienia się, dokąd zmierzamy jako branża, i co z tego może wyniknąć.
Czy więc Pana zdaniem zarówno kopal, jak i inne żywice powinny być dostępne na targach?
Zdecydowanie tak. Szczególnie że są one i tak obecne na światowych rynkach i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Wyroby z nich wykonane, jak np. biżuteria z zielonego kopalu kolumbijskiego, cieszą się obecnie zaskakująco dużym zainteresowaniem wśród odbiorców na całym świecie. Nie możemy pozostawać daleko w tyle za konkurencją, która nie ma takich oporów. Upatruję w tym szansy dla polskiej branży bursztynniczej, która nie ma własnego źródła surowca i jest uzależniona od dostaw z Rosji. Oczywiście wszystko to pod warunkiem uczciwego opisania zastosowanych surowców – absolutnie nie wolno nam deprecjonować wartości naturalnego bursztynu w imię uzyskania wyższych obrotów handlowych.