Rynek chiński jest obecnie największym rynkiem zbytu dla polskich producentów biżuterii. Jego – miejmy nadzieję, że chwilowe – lekkie załamanie skłania do poszukania odpowiedzi na pytanie: co dalej?
Dotychczas polscy bursztynnicy nie musieli zbytnio zabiegać o przychylność rynków – czy to amerykańskiego, który w sposób niewiarygodny otworzył się na bursztyn po filmie Jurassic Park, czy to chińskiego, który potrzebował magicznego kamienia mogącego zastąpić jadeit i wybór padł na bursztyn. To zainteresowanie przyszło nagle i niespodziewanie, nie było efektem kosztownych i przemyślanych kampanii promocyjnych bursztynu. Rynek amerykański, chłonący tanie bursztynowe gadżety, załamał się u progu ostatniego kryzysu gospodarczego, Chiny są obecnie nie tylko największym rynkiem zbytu, ale i największym światowym producentem biżuterii z bursztynem. Pole do popisu dla polskich producentów mocno się zawęża: chińską konkurencję mogą oni odeprzeć właściwie już tylko w sektorze biżuterii luksusowej, o najwyższej jakości wykonania. Tylko ile takiej biżuterii da się sprzedać w kraju, gdzie bursztyn traktowany jest przede wszystkim jako lokata kapitału?
Spadek sprzedaży biżuterii bursztynowej made in Poland w Państwie Środka jest już odczuwalny przez wiele firm. „Chińczycy już niczego od nas nie potrzebują: mają nowoczesną technologię produkcji, świetnych fachowców, znakomitą organizację pracy oraz potężny kapitał na zakup surowca bursztynowego. Spadek sprzedaży to dla nas pierwszy ważny sygnał, że nadszedł czas, by powoli zacząć rozglądać się za innymi rynkami zbytu dla naszych produktów” – twierdzi Adam Pstrągowski, prezes S&A, który wraz ze swoją partnerką biznesową prowadzi w Chinach 102 sklepy z ekskluzywną biżuterią z bursztynem. Jego zdaniem, spory potencjał wykazują w tej dziedzinie rynki arabskie, gdzie bursztyn jest zakorzeniony w tradycji i wierzeniach. „To mógłby być dobry rynek dla złotych wyrobów jubilerskich z najwyższej półki jakościowej i cenowej. Wymagałby jednak zaplanowanej i konsekwentnie realizowanej przez kilka lat strategii” – mówi.
Kierunek na kraje arabskie wskazuje także Szymon Arendarski z firmy Arsen Amber, która specjalizuje się w luksusowych wyrobach z bursztynem. „Dziś stawiamy na ciekawy design, ale jeszcze niedawno – podobnie jak wiele polskich firm sprzedających swoje wyroby bursztynowe w Chinach – również my bazowaliśmy na kulkach – tradycyjnym produkcie na rynek chiński. Zmieniliśmy strategię, kiedy uświadomiliśmy sobie, że to pułapka – nie można się uzależniać tylko od jednego rynku zbytu” – mówi. Choć i on odczuł lekki spadek sprzedaży w Państwie Środka, uznaje te zawirowania za chwilowe, a potencjał tego rynku ocenia na najbliższych 5-10 lat. „Chiński rynek nie zamknie się przecież na polskie wyroby z bursztynem bałtyckim z dnia na dzień, będzie się kurczył stopniowo, a to ciągle jeszcze jest szansa dla najbardziej kreatywnych firm” – mówi.
Kreatywność to zdaniem Marcina Wesołowskiego z firmy NAC Amber klucz do sukcesu na wszystkich, a nie tylko na chińskim rynku. „Błędem, i to bardzo ryzykownym, jest skupianie się na jednym rynku i ustawianie produkcji wyłącznie pod tamtejszego klienta. O wiele bezpieczniejszym rozwiązaniem jest rozwijanie wzornictwa: tworzenie kreacji jubilerskich na najwyższym poziomie jakościowym, które mają szansę zachwycić odbiorcę na każdym rynku” – twierdzi. Wskazuje on także na konieczność budowania pozytywnego wizerunku bursztynu i polskich producentów – nie poprzez kampanie reklamowe, ale w zakresie dostępnym dla każdego: „Czas skończyć z deprecjonowaniem bursztynu poprzez sprzedawanie biżuterii w cenie liczonej za gram czy też nagminnym procederem sprzedawania bursztynu rekonstruowanego jako naturalnego, bo to najprostsza droga do zepsucia każdego, nawet tak chłonnego jak chiński rynku”.
Alternatywą, choć jak wynika z dotychczasowego doświadczenia niełatwą, są rynki europejskie, szczególnie niemiecki, od wielu lat z małą skutecznością podbijany m.in. przez polskich producentów biżuterii z bursztynem. Na czym polega trudność? „Aby tam zaistnieć, nie wystarczy design i wysoka jakość – w parze z nim musi iść znana marka lub luksusowy produkt. A my nie możemy jak na razie zaoferować ani jednego, ani drugiego” – twierdzi Wojciech Kalandyk z firmy Art7, która specjalnie na potrzeby rynku niemieckiego stworzyła markę Baltic Soul. Zbyt mało rozpoznawalną, by Niemcy chcieli zainteresować się bursztynem. Żadnych widocznych efektów nie przyniósł też kończący się program promocji polskiej branży jubilerskiej i bursztynniczej PO IG, który obejmował również rynek niemiecki: „Znaczna część funduszy została wydana na dofinansowanie wyjazdów na targi dla firm uczestniczących w programie, zamiast na przemyślaną, profesjonalną kampanię promocyjną, na której skorzystaliby wszyscy” – twierdzi Kalandyk.
Potencjał jest. Brakuje jednak – i tu się nic nie zmieniło od lat – perspektywicznego myślenia, obliczonego na kilka, a nawet kilkanaście lat do przodu, i chęci współpracy. Dlatego na „objawienie” nowego rynku zbytu każdy będzie czekał sam.