Choć wiele osób słyszało o wyrzeźbionej w bursztynie bałtyckim Bitwie pod Grunwaldem, wielu pewnie nawet ją widziało, to niewielu wie, kim są jej autorzy. Dlaczego pozostają w cieniu?
Jak długo trwało wyrzeźbienie Bitwy pod Grunwaldem?
Przemysław Kuś: Prawie rok, kilka godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Powstała płaskorzeźba o wymiarach 110 x 60 cm – dotychczas największy przedmiot z bursztynu, jaki powstał w naszej pracowni. Waży ona ok. 10 kg, ale do jej wykonania zużyliśmy ponad 20 kg bursztynu.
Skąd pomysł na wykonanie tego obrazu w bursztynie?
PK: To był pomysł pana Mariana Kellara, który jest naszym zleceniodawcą. Na początku było bardzo trudno, trochę się obawiałem, czy podołam zadaniu. Ale jak zacząłem widzieć pierwsze efekty, to wątpliwości opadły i nabrałem większej motywacji.
Widziałam ten obraz na żywo i porównywałam ze zdjęciem obrazu – robi wrażenie.
Wiesław Kuś: I takie było założenie. Przecież – zwłaszcza przy dzisiejszych cenach bursztynu – nikt by nie zlecił mało efektownego dzieła, bo byłoby to nieopłacalne finansowo.
PK: Tutaj efekt budują przestrzenne i ażurowe formy, na tej płaskorzeźbie bardzo dużo się dzieje. Gdybym wykonał bursztynowy obraz, nie byłoby już tego efektu.
WK: Sztuka polega na mnogości szczegółów i jak najwierniejszym odwzorowaniu rzeczywistości.
Trudno było?
PK: Najgorsze dla mnie było w pewnym momencie poczucie, że pracuję przy tej płaskorzeźbie już tak długo i ciągle muszę na nią patrzeć (śmiech). Ale starałem się te myśli i irytację odpędzić, żeby się nie denerwować, bo wtedy nic by mi nie wyszło.
WK: W tej pracy nie można się denerwować, ona wymaga ogromnej precyzji: jak tylko ręka zadrży, to może się coś złamać, uszkodzić, źle wyszlifować. Trzeba być bardzo spokojnym.
PK: Chyba najbardziej żmudnym etapem jest dobranie odcieni barwnych bursztynu, żeby zapewnić łagodne przejścia i uniknąć kontrastów tam, gdzie nie jest to potrzebne. Na początku rozkładałem bryłki, z których miał być wykonany dany fragment płaskorzeźby, i zastanawiałem się, jak je można ze sobą połączyć, by najlepiej pasowały do siebie kolorystycznie i gabarytowo. Stale porównywałem z obrazem, ustalałem odległość i przestrzeń, zastanawiałem się, jak najlepiej odzwierciedlić w bursztynie to, co widać na obrazie Matejki. Zaczynałem od zamontowania 3-4 brył, pozostałe dobierałem później. Naklejenie wszystkich od razu to zbyt duże ryzyko. Bowiem po zdjęciu zewnętrznej warstwy może się okazać, że bryłka w środku jest zupełnie inna, niż się tego spodziewaliśmy, albo też mam jakąś niewidoczną wcześniej skazę. Nie raz się zdarzało, że musieliśmy mocno główkować, jak ten defekt wykorzystać, by okazał się atutem. Dlatego nauczyliśmy się pracować powoli i ostrożnie – zarówno przy dobieraniu bryłek, jak i sposobie rzeźbienia. To efekt wielu lat praktyki: teraz już zawsze dajemy sobie szansę na szybką reakcję w razie konieczności.
WK: Kontrasty są jednak czasem potrzebne. Musieliśmy czekać na zgromadzenie wystarczającej ilości białego bursztynu na szatę dla Ulricha von Jungingena. Musiała się wyróżniać jak na obrazie, by wszystkie elementy nie zlewały się ze sobą kolorystycznie.
Pomysł na wykonywanie dzieł znanych mistrzów w bursztynie nie jest nowy – słynie z tego Lucjan Myrta, choć jego realizacje są zazwyczaj znacznie większe od pierwowzoru. Porównujecie się z nim?
PK: Nie porównujemy się z nikim, my po prostu wykonujemy zlecenia najlepiej jak potrafimy.
WK: Myrta to jednak inna liga. W swojej pracowni zgromadził najlepszych z najlepszych rzemieślników-bursztynników. Śmiem jednak twierdzić, że właściwie w niczym mu nie ustępujemy. Podobnie jak on przywiązujemy wielką dbałość do jakości i detali. Mamy umiejętności, ale niestety nie mamy tak wspaniałego zaplecza surowcowego.
Mistrzowsko wykonana rzeźba w bursztynie to obecnie luksus. Ilu jest rzeźbiarzy-bursztynników w Polsce?
PK: Trudno powiedzieć, ale można ich na pewno zliczyć na palcach jednej ręki.
WK: Dobry rzeźbiarz powinien mieć przede wszystkim wyobraźnię przestrzenną, by dostrzec, co najlepiej z danej bryłki bursztynu można zrobić. Trzeba też ją wykonać tak, by było jak najmniej ubytków, a wyrób był jak najbardziej efektowny.
PK: Kamień z reguły sam mówi, co ma być z niego zrobione. Czasem się zdarza, że bryła leży na blacie i czeka – przechodzę koło niej wielokrotnie i nic. Aż nagle pewnego dnia – eureka. I już wiadomo, co z niej powstanie.
Jak długo zajmujecie się rzeźbą w bursztynie?
WK: Firma Art Amber Kuś istnieje 13 lat, ale rzeźbieniem w ogóle zajmujemy się o wiele dłużej. Tyle że wcześniej rzeźbiliśmy… w drewnie. A syn jako dziecko wprawiał się w rzeźbieniu w ziemniakach i mydle (śmiech). Przypadek sprawił, że zajęliśmy się bursztynem: klient, który przyjechał po zamówioną rzeźbę z drewna, zapytał, czy zechciałbym spróbować pracy w bursztynie. Nie miałem żadnego doświadczenia, ale postanowiłem spróbować. Okazało się, że nieźle nam idzie, więc dostawaliśmy coraz więcej zleceń. I tak już zostało.
Czy to trudna praca?
WK: Ryzyko jest dość duże, ponieważ nigdy nie wiadomo, jak dany bursztyn będzie się zachowywał i jakie tajemnice kryje bryła w swoim wnętrzu – może się okazać, że jej barwa wewnątrz jest zupełnie inna niż na zewnątrz, co często niweczy nasze plany. A już prawdziwym dramatem jest, kiedy bryła, a nie daj Boże rzeźba, spadnie. Drewno wiele zniesie, bursztyn rozpada się.
PK: Kilka lat temu wyrzeźbiłem piękną, bogatą w detale pszczołę. Niestety przy polerowaniu zbyt mocno docisnąłem ją do polerki – w ułamku sekundy pszczoła „odleciała” i rozbiła się o ścianę (śmiech).
WK: Jest jeszcze kwestia ubytków – można generalnie stwierdzić, że im bardziej rzeźba jest pracochłonna, tym większy będzie ubytek. Średnio trzeba jednak liczyć 40-50% ubytku, co w odniesieniu do obecnych cen daje naprawdę spory koszt, który gdzieś przecież musi się zrekompensować.
PK: Poza tym nie każdy bursztyn nadaje się do rzeźbienia. Młody, liczący jakieś 20 mln lat, jest zbyt miękki, nie można w nim wyrzeźbić szczegółów, czasem nie da się go nawet polerować. Ale to na szczęście od razu wiadomo, jak tylko zacznie się z takim kawałkiem pracować. W biżuterii byłoby łatwiej znaleźć dla niego zastosowanie, bo ona nie jest aż tak wymagająca: wystarczyłoby delikatnie obrobić i oprawić.
Specjalizujecie się w rzeźbieniu obrazów znanych mistrzów malarzy i rzeźbiarzy. Z których jesteście najbardziej dumni?
PK: Jedną z lepszych była moim zdaniem praca Cztery kontynenty, przedstawiająca scenę z barokowego dzieła Petera Paula Rubensa pod tym samym tytułem. Wykonana została z kawałka bursztynu o pierwotnej wadze półtora kilograma, gotowa ważyła o niespełna połowę mniej. Wykonaliśmy także bursztynową wersję Dziewczyny z perłą Johannesa Vermeera oraz Damę z łasiczką Leonarda da Vinci, która jest obecnie prezentowana w Muzeum Bursztynu w Krakowie. Była też Pieta Michała Anioła i Ostatnia wieczerza Leonarda da Vinci.
WK: Kiedyś wyrzeźbiliśmy w bursztynie statuę wolności – kupiła ją polonia amerykańska, która podarowała ją następnie Georgowi Bushowi.
Mało kto o Was słyszał, ponieważ nie sprzedajecie prac pod własnym nazwiskiem.
PK: Od kilku lat mamy stałych zleceniodawców, dla których pracujemy. Z jednej strony to dla nas dość wygodne, ponieważ nie musimy zabiegać o zlecenia, martwić się, skąd wziąć surowiec oraz komu sprzedać gotowe wyroby. Z drugiej zaś, marzy nam się własna galeria, w której moglibyśmy oferować własnoręcznie wykonane wyroby. Mamy wiele własnych pomysłów na rzeźbę, ale na razie nie mamy czasu na ich realizację, bo cały czas pracy wypełniają nam zlecenia. I przez jakiś czas zapewne tak pozostanie.