Izabela Gutowska, z wykształcenia złotnik-jubiler, opowiada o fascynacji bursztynem, pomyśle na siebie i swoją biżuterię.
Pani nazwisko „pojawiło się” dwa lata temu, ale nie jest Pani nowicjuszem w branży jubilerskiej.
Zgadza się, z branżą jestem związana od wielu lat. W 1998 roku otrzymałam dyplom czeladniczy, złotnik-jubiler. Następnie zgodnie z zawodem pracowałam w wielu firmach produkcyjnych, zajmowałam różne stanowiska od produkcji po kierownictwo. Każdy etap w moim życiu zawodowym dużo mnie nauczył, chłonęłam wszystko, co mnie otaczało, więc bogatsza w doświadczenia postanowiłam się „pojawić”.
...mając pomysł, jak się wyróżnić w tej mnogości firm i projektantów?
Miałam przede wszystkim pomysł na siebie. Chciałam nowych wyzwań i wolności twórczej... Więc nie było innego wyjścia (śmiech). Moim celem nie było wyróżnienie się w branży, lecz ożywienie biżuterii z bursztynem kolorami, których natura pod postacią kamieni i minerałów daje nam całą paletę. Wystarczy zaczerpnąć z tych zasobów i stworzyć kompozycje. Inne założenie dotyczyło kobiet – zależało i nadal zależy mi na tym, by biżuteria mogła towarzyszyć im na co dzień, aby była funkcjonalna, a nie odłożona do szkatuły.
Jakie więc „towarzystwo” jest najlepsze dla bursztynu? Czy dobór kamieni jest zróżnicowany w zależności od pory roku?
Właściwie nie ma takiego najlepszego... Tak jak każda bryła bursztynu ma swoją długą historię i wyjątkową urodą nam to „opowiada”, tak do każdej będzie pasował inny „towarzysz”. Ujęłabym to tak: każdy kawałek bursztynu sam „podpowiada”, kogo mu „dokwaterować” w biżuterii (śmiech). Lazurowy turkus i tajemniczy labradoryt przywołują na myśl toń wody, a bursztyn przecież kojarzy się z morzem... Ametyst i perły są podobnie jak on ponadczasowe – i to połączenie też świetnie się sprawdza, zwłaszcza przy jasnych i mlecznych bursztynach... Tak wiec połączenia zależą tylko i wyłącznie od bursztynu.
Biżuterii stanowiącej połączenie bursztynu z innymi kamieniami kolorowymi jest na rynku dużo, jednak tworzone przez Panią kompozycje mają w sobie to magiczne „coś”. Jak by Pani to zdefiniowała?
Na rynku jest dużo biżuterii i wiele ciekawych połączeń. Uważam, że każda z dostępnych ozdób ma to „coś”. Tyle że musi ono trafić na odpowiedniego odbiorcę, który właśnie tego szuka w biżuterii. Tak więc i w mojej biżuterii jest to „coś” – właśnie dla tych, którzy to dostrzegą.
Wielu dostrzegło – przejawia się to choćby zainteresowaniem kupujących oraz przychylnością jury różnych konkursów.
Faktycznie... Została zauważona, wiemy już, dlaczego... (śmiech). Za docenienie mojej „kropelki” w tym „oceanie” różnorodnych i pięknych prac mogę tylko podziękować. I obiecać, że nadal będę się starała zaspokoić oczekiwania i zaskoczyć zarówno odbiorców, jak i jurorów.