Co motywuje jubilera z 40-letnim stażem zawodowym do udziału w konkursach biżuterii konceptualnej? I jak to możliwe, że od razu zdobywa główne nagrody? W czym tkwi tajemnica jego sukcesu?

Jubilerem jest Pan od ponad 40 lat, ale dopiero niedawno postanowił Pan spróbować sił w konkursach biżuterii artystycznej.
Przez ten cały czas działałem lokalnie, byłem niejako zamknięty w gronie własnych klientów. Czułem się w tej pracy spełniony, szczególnie że otrzymywałem od klientów wiele wyrazów uznania. Dlatego też tak długo dojrzewałem do otwarcia na nowe wyzwania.

I od razu z sukcesem!

Nagrody w konkursach w Legnicy i Gdańsku były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Od dawna już czułem potrzebę sprawdzenia się w biżuterii innej niż stricte jubilerska. W wolnych chwilach oglądałem w Internecie biżuterię artystyczną, konceptualną. Czułem coraz mocniej, że pragnę być częścią tego świata, w którym w biżuterii nie jest najważniejszy jej walor użytkowy – tak ważny w pracowni jubilerskiej. Jako jubiler zawsze postrzegałem biżuterię artystyczną jako wolną – i to mnie w niej najbardziej pociągało. Wcześniej nie mogłem podążyć za tymi marzeniami, gdyż cały mój czas i energię poświęcałem na to, by wykonywana przeze mnie biżuteria na zamówienie spełniała oczekiwania klienta. Więcej nawet: wymagałem od siebie, żeby ta biżuteria była nawet zaskakująco ładniejsza niż zleceniodawca sobie wyobraża.

Wysoko ustawił Pan sam sobie poprzeczkę.

Nie umiem inaczej. To sposób na to, by poczuć, że wykonywana praca daje mi satysfakcję. Jeśli czasem coś poszło niezgodnie z oczekiwaniami, nie miałem żadnego problemu z tym, by wykonać zlecenie całkowicie od nowa. Wynika to nie tylko z ogromnego szacunku, jaki żywię do moich klientów, ale także z przekonania o wyjątkowej roli biżuterii w życiu człowieka. Ona dokumentuje najważniejsze i najpiękniejsze chwile w naszym życiu – obdarowujemy nią bliskich, by utrwalić jakąś szczęśliwą chwilę albo w dowód miłości. Jako jubiler pragnę spełnić oczekiwania klientów, by te chwile stały się jeszcze piękniejsze.

Co takiego się wydarzyło, że postanowił Pan otworzyć się na biżuterię artystyczną?

Klient motywuje do jeszcze większego wysiłku – i to jest bardzo fajne. Z drugiej strony takie zlecenia są swego rodzaju ograniczeniem. Kiedy spełniam cudze oczekiwania, nie mogę sobie pozwolić na całkowite uwolnienie myśli, stale muszę pamiętać choćby o wspomnianej już użytkowości biżuterii. Oczywiście w przypadku prac konkursowych jest też ograniczenie, choćby tematem, ale ta wolność jest tu zdecydowanie większa, większe jest też pole popisu dla wyobraźni. Zapragnąłem wreszcie poczuć tę wolność.

Który to był rok?

Po raz pierwszy swoich sił spróbowałem w lokalnych konkursach, w których dwukrotnie – w roku 2015 i 2017 – udało mi się zająć 1. miejsce. Pamiętam, że to była dla mnie ogromna satysfakcja. Kolejnym wyzwaniem był już udział w wystawie „Moim zdaniem… Biżuteria z komunikatem”. Wykonałem pracę na wystawę, która miała premierę w czasie targów Jubinale w 2018 r. Pojechałem tam, poznałem pomysłodawców wystawy i kilka osób ze świata biżuterii artystycznej i bardzo zapragnąłem być częścią tego świata. A to zaowocowało większym otwarciem na niego.

Pierwszy znaczący w tym świecie sukces przyszedł w 2022 r. – otrzymał Pan Grand Prix w Międzynarodowym Konkursie Sztuki Złotniczej „Wciąż człowiek?”.

Wziąłem w tym konkursie udział z niewielkim obciążeniem psychicznym. Pomyślałem, że przecież nie mam nic do stracenia, więc czemu nie. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałem się, że moja praca nie tylko zakwalifikowała się na wystawę, ale jeszcze zdobyła główną nagrodę. To była naprawdę wielka radość. Ale też trochę żal, że tak późno się za to spełnianie marzeń zabrałem...

Być może wcześniej nie był Pan na to gotów.

Tak też pomyślałem. Lepiej późno niż wcale. Ten sukces tak mnie rozochocił, że postanowiłem wziąć udział w kolejnej edycji tego konkursu „Dotyk”, do którego się zakwalifikowałem. W międzyczasie udało mi się też zdobyć Nagrodę Srebrną w konkursie Amberif Design Award „Bursztyn jako nagroda” w ubiegłym roku. Te sukcesy powodują, że moja determinacja, by zaangażować się mocniej w tworzenie bardziej swobodnych form, jest coraz większa.

Co to znaczy?

Oznacza to kolejny poziom wyzwania. Chciałbym robić biżuterię bez jakichkolwiek ograniczeń – bez oczekiwań klientów i nawet bez hasła konkursowego. Chciałbym sam zauważać ciekawe inspiracje i realizować je w biżuterii konceptualnej. Trochę mnie jeszcze przeraża myśl o tym, jak zmieni się moje dotychczasowe życie zawodowe, ale jednocześnie wiem, że chcę się zmierzyć z tym wyzwaniem. A właściwie: chcę spełnić to moje stare marzenie, które zawsze miałem gdzieś z tyłu głowy, ale nigdy nie było czasu na jego realizację.

Najbliższe wyzwanie to Amberif Design Award „Symbol nadziei”. Ma Pan już pomysł?

Pomysł dopiero dojrzewa. Czasu jest dużo, więc pozwalam sobie na to, myśląc o interpretacji tematu. Jest on bardzo bliski biżuterii tradycyjnej, w której wiele jest przecież symboli: miłości, małżeństwa czy narodzin. Ale tu się też kryje niebezpieczeństwo – łatwo popaść w banał, a tego chciałbym za wszelką cenę uniknąć. Szukam więc nowej perspektywy, z której będę mógł na to wyzwanie spojrzeć. Będzie to już moja trzecia praca zgłoszona do tego konkursu – kiedyś dawno temu podjąłem wyzwanie, ale praca pozostała niezauważona. Udało się to dopiero w ubiegłym roku. Co ciekawe, jako złotnik w przeszłości niejednokrotnie krytykowałem prace artystyczne, w wykonanie których twórca nie włożył moim zdaniem wystarczająco dużo wysiłku. A teraz sam wykonuję takie prace, które bronią się właściwie tylko pomysłem, zaś samo wykonanie jest banalnie proste… I już wiem, że to wcale nie jest takie proste, jak mi się wcześniej wydawało… By uzyskać zamierzony efekt, wszedłem na przysłowiowy Mont Everest, a potem zszedłem z powrotem do pracowni, gdzie dostrzegłem, że ten pierwszy pomysł był jednak najlepszy. Doświadczenie udziału w konkursie uzmysłowiło mi, że to, co innym może się wydawać banalnie proste, dla twórcy wcale nie musi takie być.

Skąd u Pana zamiłowanie do jubilerstwa?

Wyniosłem je z domu. Ojciec był zegarmistrzem, zajmował się renowacją zegarów, sreber oraz przedmiotów wykonanych z metalu, wykonywał również biżuterię. Wychowałem się w przeświadczeniu, że wszystko da się naprawić. A jak się nie daje, to trzeba samemu wykonać narzędzie, przy pomocy którego jednak się da. Kiedy podjąłem decyzję o otwarciu pracowni w Nowym Sączu w 1986 r., sami zrobiliśmy stoły do pracowni, młotki odkuł mi ojciec w kuźni u znajomego. Wszystko było wtedy dla mnie oczywiste, więc przez długi czas nawet nie miałem świadomości, że tak naprawdę to jednak jest coś wyjątkowego. Dopiero niedawno, kiedy czytałem na Facebooku posty osób, które chciałyby nauczyć się złotnictwa, dotarło do mnie, że jednak nie każdy wyniósł tę wiedzę z domu. Duży wpływ na moją pracę – i na życie oczywiście też – miało spotkanie z mistrzem tai chi Howardem Choy. Tai chi praktykuję od wielu lat, ale dopiero on nauczył mnie łączyć różne elementy dotychczas nabytej wiedzy. Sam jestem instruktorem tej sztuki walki – uczę, jak ćwiczyć, ale tak naprawdę to jest też nauka, jak inaczej żyć, jak inaczej myśleć. Ćwiczenia motywują do bycia tu i teraz, dają większą klarowność umysłu i ułatwiają podejmowanie decyzji. Tai chi przełożyło się także na moje myślenie o biżuterii, do której zacząłem włączać elementy feng shui. A – co najważniejsze – rozluźniłem się.

Co to znaczy?

W Europie, jeśli komuś coś się nie uda, mówimy: następnym razem musisz się bardziej wysilić, lepiej przyłożyć etc. A Chińczycy słyszą: musisz się bardziej rozluźnić, nie udało się, bo jesteś zbyt spięty. A jak człowiek jest zbyt spięty, to mu nic nie wychodzi. A już na pewno nie tak dobrze, jakby tego sobie życzył.

Znamy już klucz do Pana sukcesu.

Dokładnie tak. Ja go dostałem od mistrza Choy i z przyjemnością przekazuję dalej.