To już nie tylko ludzie zajmujący się tym rodzajem sztuki od lat, czasami „w spadku” po rodzinie, członkowie STFZ, czy adepci artystycznych uczelni, ale również „zwykli zjadacze chleba”. Ludzie, którzy w wolnych chwilach po pracy realizowali siebie poprzez tworzenie rękodzieła – tak właśnie zaczęło się rozwijać środowisk twórców handmade. Bardzo często była to biżuteria tworzona z dostępnych, zazwyczaj tanich materiałów i w powszechnie znanych technikach, lecz wiele z tych osób oprócz pasji miało i talent, więc apetyt rósł, w miarę jedzenia i dostępu do Internetu... Dzięki niemu szybko zapoznali się ze światowym dorobkiem w tej dziedzinie, poznali nowe inspiracje i materiały.

Okazało się, że istnieje wiele sposobów na ukazanie swoich pomysłów pod postacią biżuterii, niejednokrotnie bez wykorzystania technik jubilerskich, lub przy minimalnym ich udziale, a w równie spektakularnej formie. Co najciekawsze, szybko pojawiło się spore grono klientek zainteresowanych takimi nowościami i nagle „wyszły z ukrycia” materiały, które dotychczas nie były w ogóle brane pod uwagę w tworzeniu ozdób lub traktowane były jako mniej atrakcyjne od powszechnych w użyciu metali szlachetnych. Żywica epoksydowa, drewno, filc, ceramika, szkło, papier, wiskoza, fimo (to taka nasza modelina), czy różnego rodzaju koraliki i kryształki... – to tylko część tego, co można odnaleźć w arsenale materiałów, z których da się stworzyć prawdziwą ozdobę ciała. Wszystko – jak zwykle – zależy od wyobraźni tworzącego i jego umiejętności manualnych. Być może dlatego w tej chwili o cenie chętnie kupowanych ozdób nie zawsze decyduje ekskluzywny materiał, a bardziej pomysł, ręczne wykonanie, uroda i unikalność danego przedmiotu.

Z ciekawostek, które pojawiły się w Polsce i zrobiły furorę wśród twórców-amatorów były materiały nowej generacji, jak chociażby „magiczna” glinka zwana Art Clay. W zależności od rodzaju, daje ona możliwość tworzenia biżuterii w srebrze, złocie lub miedzi bez użycia tradycyjnych technik. Jakim cudem? A no takim, że są to ekologicznie odzyskane metale, sproszkowane razem z papierem, który działa jako środek wiążący w momencie dodania do tego proszku wody, co powoduje, że otrzymujemy z tej masy coś na kształt plasteliny, z której zdolne ręce potrafią czynić cuda. Efekt końcowy widać po wypaleniu w piecyku i oczyszczeniu. To oczywiście wynalazek pomysłowych Japończyków, który świetnie przyjął się w naszym kraju i już mamy pierwsze mistrzynie zdobywające trofea na corocznych konkursach zagranicą. Co najciekawsze większość z nich zaczynała swoją biżuteryjną przygodę od lepienia jej z modeliny.

Jeżeli chodzi o popularne i niezwykłe techniki, które świetnie się u nas przyjęły, to jedna z nich przywędrowała do nas z Ameryki i jest to wire-wrapping – urokliwa i niezwykle dekoracyjna metoda łączenia wykutych w wybranym metalu profili, pajęczyną srebrnych lub złotych drucików. Wszystko w tym stylu prezentuje się niezwykle bogato i wykwintnie, niczym ozdoby barokowej damy. Niejednokrotnie, całkiem słusznie, ich piękno zapiera dech w piersiach, zwłaszcza w bezpośrednim kontakcie, gdy weźmie się to małe cacko do ręki i przyjrzy precyzji wykonania.

Sutasz to fenomen ostatnich dwóch lat – technika bazująca na szyciu, pełna barw i kształtów, kobieca, żywiołowa i dająca wielkie pole do popisu – fenomen na naszym rynku. Nic dziwnego, że liczba wykonawców i tak już duża, nadal rośnie. W biżuterii spopularyzowała go artystka z Izraela – Dori Csengeri. Ogólnie rzecz biorąc, biżuteria z sutaszu powstaje na bazie fantazyjnie ułożonych i zszytych tasiemek wiskozowych, dekorowanych minerałami, koralikami i kryształkami wszelkiego rodzaju. Pomimo użycia teoretycznie tanich materiałów, sama technika jest bardzo czaso- i pracochłonna, a każdy szczegół czy wywinięcie tasiemki ma tu znaczenie, bo od pomysłu i precyzji wykonania zależy efekt końcowy. W tym temacie zdecydowanie mamy się czym pochwalić, bo prace naszych twórców niejednokrotnie są lepsze od projektów Dori.

Jak się okazuje to nawet na bazie koralików i technik hafciarskich można stworzyć bajeczne ozdoby, od których trudno oderwać jest wzrok. Mam tu na myśli haft koralikowy (ang. bead embroidery) – niezwykle efektowną technikę zdobienia tkanin, której pierwsze ślady odnaleziono ok. 2.500 p.n.e w Iraku w grobowcu z Ur. To rodzaj haftu, który ograniczyć może jedynie wyobraźnia i możliwości twórcy. Odżyła ona ostatnimi czasy dzięki popularyzacji jej na amerykańskich blogach handmade i tak też dotarła do Polski. Oczywiście została momentalnie przyswojona dzięki temu, że haft zawsze był ważnym elementem naszej sztuki folklorystycznej.

Na pewno warto też jeszcze wspomnieć o wspaniałej biżuterii z ceramiki, nierzadko łączonej z materiałem, kamieniami, czy haftem, a także o filcu, który daje wielkie możliwości zarówno przestrzenne, jak i kolorystyczne… Pomysłów jest tyle co twórców, więc różnorodność jest wielka – i to jest wspaniałe. Bardzo ciekawym trendem jest łączenie wielu technik, czasami skrajnie różnych w jednej ozdobie, a także recycling biżuteryjny, czyli tworzenie nowej biżuterii z umiejętnie dobranych i zakomponowanych fragmentów starych precjozów. Biżuteria zawsze miała wiele twarzy, ale zazwyczaj była sztuką elitarną, tworzoną przez wybrańców, speców, artystów, rzemieślników z dziada pradziada. Dziś może w niej zaistnieć każdy, kto wkłada dużo wysiłku i ma ciekawe pomysły. To z pewnością rozwija rynek w pozytywny sposób, dopingując innych twórców do kreatywności, a klientów do otwartości na nowości.


Ola Pietrucka jest właścicielką internetowej galerii Olissima.