Mirosława Stroińska wróciła z kolejnego etapu wędrówki Bursztynowym Szlakiem i opisała dla portalu amber.com.pl swoje wrażenia z drogi.

Trasa Gdańsk - Sopot - Gdynia była dość przyjemna, ponieważ podpowiedziano mi, że najlepiej iść deptakiem nad morzem, w sumie około 19 kilometrów. Udało mi się zarezerwować schronisko w Gdyni przy ul. Energetyków i cieszyłam się, że wypada ono na trasie – nie zawsze bowiem miałam możliwość nocowania w takich miejscach, skąd bez podjeżdżania czy cofania się mogłabym następnego dnia kontynuować wędrówkę. Okazało się jednak, że aby tam dotrzeć, musiałam podjechać jeden przystanek autobusem, gdyż na estakadzie prostopadłej do ulicy Morskiej nie ma przejścia dla pieszych.
Na następny dzień zaplanowana trasa z Gdyni w kierunku Starzyno wiodła początkowo przez zabudowania przemysłowe. Następnie kawałek przez las i z Kazimierza do Redy drogą rowerową. Natomiast już na Sławutówko szosą i do tego było gorąco. Jeden z kierowców zatrzymał się i zaoferował podwiezienie – generalnie takie sytuacje zdarzały się bardzo rzadko. Na tej trasie był taki moment, że najchętniej maszerowałabym na bosaka, ponieważ wyruszyłam bardzo wcześnie, a poza tym poprzedniego dnia oprócz wędrówki po trasie spacerowałam po Gdańsku i zwiedziłam Muzeum Bursztynu, które jak wiadomo jest „wzwyż”. Wreszcie po około 32,5 km, Starzyno.
Kolejnego dnia świtem wyjazd do Elbląga i trasa do Jelonek – około 28 kilometrów. Szosa na Warszawę i tu „powtórka z rozrywki”, bowiem lało, a ruch taki jak na „jedynce”, którą już maszerowałam od Torunia. Dzisiejsze drogi oraz linie kolejowe na niektórych odcinkach biegną podobnie jak dawny szlak bursztynowy. Jeśli nie ma w pobliżu żadnych ścieżek rowerowych lub dróg bocznych, to nie ma wyboru i trzeba maszerować szosą.
Tego dnia lało i płaszcz przeciwdeszczowy okazał się niewystarczającą ochroną przed zimnem i wiatrem. Zmieniłam ubranie i dwa razy skarpetki, co i tak niewiele pomogło, gdyż po tej wędrówce miałam odparzone nogi. Może to fanaberia, ale na dwie rzeczy powinno być jeszcze w plecaku miejsce: na parasol i małą suszarkę, by nawet w przydrożnym sklepie czy barze choć trochę podsuszyć buty. Na trasie Krosno - Jelonki już szło się lepiej, ponieważ przestało padać i ruch nie był aż tak duży. Z Jelonek „stopem” dotarłam do Malborka i stamtąd pociągiem do Poznania, by wyprać rzeczy.
Następny etap to okolica Wrocławia, czyli Pustków Wilczkowski do Jordanowa Śląskiego, około 5,7 kilometrów trasą wiodącą położonymi blisko siebie wioskami. Wieczorem dotarłam do Kudowy i musiałam jeszcze przez około godzinę szukać noclegu.
Rano pojechałam autobusem do Náchodu i dalej pociągiem do wschodniej dzielnicy Pragi Vysočan, skąd w ubiegłym roku wyruszałam z hotelu. Następnie kierunek na centrum dawnej Pragi. Trasa do rynku staromiejskiego prawobrzeżnej części miasta to około 7 kilometrów. Tego samego dnia wieczorem wróciłam autobusem do Wrocławia, a w nocy dalej do Poznania pociągiem w towarzystwie młodzieży jadącej na Woodstock. Podróż wyglądała więc tak jak kiedyś, gdy walizki i dzieci podawało się przez okno wagonu.

Na przyszły rok planuję wędrówkę na trasie z Pragi do Akwilei. Nadchodzący rok poświęcę na gruntowne przygotowania do tej wyprawy, polegające przede wszystkim na zakupieniu bardzo dokładnych map, gdyż trasa prowadzić będzie przez góry. Problemem są także ograniczone fundusze – sponsorzy mile widziani! Także nawet krótka informacja w lokalnych mediach powoduje większą przychylność ze strony mieszkańców tych regionów. Korzystając więc z podpowiedzi osób kompetentnych mam zamiar nawiązać kontakt z pracownikami muzeów położonych na trasie marszu.

Foto: Mirosława Stroińska