Patrząc na rozrastającą się i coraz bardziej imponującą kolekcję gdańskiego Muzeum Bursztynu, mało kto zadaje sobie pytanie, w jaki sposób jest ona gromadzona. Mało kto wie, że ogromny wkład w jej budowanie ma gdański antykwariusz, który skrupulatnie przeczesuje giełdy staroci w całej Europie w poszukiwaniu bursztynowych antyków. Dotychczas Muzeum zakupiło od niego aż 146 przedmiotów, głównie datowanych na XIX i XX wiek.

146 przedmiotów w czasie 20 lat – to dużo czy mało?

Dużo. Szczególnie że przedmiotów bursztynowych jest generalnie niewiele na rynku antykwarycznym w Europie. Zawsze było ich mało – szczególnie że bursztyn jest dość kruchym materiałem – a obecnie, kiedy te dostępne rozpłynęły się po całym świecie, jest jeszcze trudniej znaleźć atrakcyjny przedmiot i to jeszcze w dobrej cenie. Tak więc ich zdobywanie nie jest proste. Muszę możliwie jak najczęściej bywać osobiście na giełdach w wielu krajach. Nieocenionym wsparciem w mojej pracy są także liczne kontakty – moi znajomi z branży wiedzą, jakimi przedmiotami jestem szczególnie zainteresowany i zdarza się, że trafiają one do mnie właśnie za ich pośrednictwem. Ale w zdecydowanej większości przypadków to efekt mojej „gonitwy” po Europie i drobiazgowego wyszukiwania. Jestem całkowicie XIX-wieczny, nie szukam „okazji” w Internecie, kocham wszelkiego rodzaju giełdy, jarmarki i pchle targi, zazwyczaj jestem na miejscu i buszuję w ofercie już od 5 rano, kiedy inni jeszcze smacznie śpią.

Czego pan wyszukuje?

Mam swoje specjalizacje w zakresie rzemiosła artystycznego z różnych dziedzin – to przede wszystkim przedmioty użytkowe z bursztynem, szkło oraz meble. Mam grono odbiorców, którzy są zainteresowani konkretnymi przedmiotami – i to właśnie ich szukam. Po 46 latach tego nieustannego wyszukiwania mam już całkiem niezłe rozeznanie na rynku antykwarycznym. Największe interesujące mnie wydarzenia odbywają się na południu Francji, ale bywam też w Niemczech, Czechach czy Hiszpanii. W większości z tych miejsc ceny są zachodnie, co z perspektywy polskiego nabywcy czyni łowy mniej atrakcyjnymi, ale zdarzają się i niedoszacowane przez sprzedawcę perełki – i to właśnie na nie z lubością poluję.

Konkurencja jest duża?

Takich zapaleńców jak ja jest coraz mniej. „Poszukiwacze skarbów” to na ogół osoby w wieku 60+ – młodszych widuję tylko kolekcjonerów militariów, ale te są w moim odczuciu jeszcze mniej dostępne niż bursztyn. Rynek antykwaryczny jest już niestety na etapie schyłkowym. Antykwariaty poznikały z przestrzeni miejskiej – z 10-15 istniejących w Gdańsku obecnie zostały dwa… Dzieje się tak głównie dlatego, że młodsze pokolenia nie za bardzo odczuwają potrzeby otaczania się rzeczami pięknymi: na nic nie mają czasu, swoje domy traktują jak sypialnie – i stąd moda na ten szpitalny styl architektoniczny z niklem, chromem, stalą i bielą. Ich mieszkania są urządzone tak, by automatyczny odkurzacz mógł przejechać i niczego nie stłuc. Ale wierzę, że to kwestia czasu: ludzie się opamiętają, ponieważ w takich sterylnych warunkach zwyczajnie nie da się długo żyć. Człowiek ma naturalną potrzebę przebywania w otoczeniu rzeczy pięknych – obrazów, mebli, przedmiotów użytkowych, także antyków – więc wierzę, że ta potrzeba wkrótce dojdzie do głosu. Modne obecnie lofty czy przestrzenie poprzemysłowe to, moim zdaniem, świadectwo przesytu – pewne pokolenie nasyciło się pięknymi rzeczami, odeszło od nich, ale kolejne muszą wrócić do tego, co było wcześniej. Wcześniej czy później ludzie się opamiętają i dotrze do nich, że król jest nagi. To już się powoli dzieje: zauważalna jest tendencja do łączenia tej nowoczesnej sterylności z elementami sztuki, piękna, które chociaż punktowo wzbogacają przestrzeń.

Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest prawdopodobnie brak edukacji plastycznej, która jest podstawą szacunku do sztuki czy rzemiosła. A jak jest w innych krajach?

W krajach Europy zachodniej szanuje się przedmioty piękne w zdecydowanie większym stopniu. Wielokrotnie zdarzało mi się rozmawiać na giełdach z młodymi ludźmi, którzy dobrze wiedzieli, co to za przedmiot, kim jest jego twórca, z jakiego okresu on pochodzi. U nas ludzie zbyt mało obcują ze sztuką, rzadko chodzą do muzeów, w niewielkim stopniu interesują ich przedmioty wykonane ręką artysty. Smutne. Ale nawet na Zachodzie, choć wiedza i świadomość są na wyższym poziomie, również jest widoczny spadek zainteresowania antykami – wygląda na to, że to ogólnoświatowy trend.

Kiedy zaczął się pan interesować bursztynowymi antykami?

Kiedy pojawiło się Muzeum Bursztynu w Gdańsku, które rozpoczęło intensywne poszukiwania eksponatów do swojej kolekcji. Tak też „nauczyłem się” bursztynu. A właściwie stale się go uczę, zwłaszcza w kontakcie z licznymi imitacjami bursztynu, które na dość dużą skalę zaczęły pojawiać się w XIX i na początku XX wieku. Co ciekawe, nawet przedmioty z tego okresu wykonane z imitacji nierzadko osiągają dość wysokie ceny, są poszukiwane przez kolekcjonerów, więc szybko znikają z rynku. Fakt, że pojawiają się bardzo dobrej jakości kopie, powoduje, że niektórzy nie chcą już płacić kroci za oryginał i zadowalają się bardzo dobrą, zazwyczaj nieco tylko tańszą imitacją. Oryginały pozostają dla bardzo zamożnych kolekcjonerów i muzeów. Ze względu na małą dostępność antyków wykonanych częściowo lub w całości z bursztynu, kolekcjonerzy dość często zadowalają się też przedmiotami uszkodzonymi w stopniu niezaburzającym ich estetyki. Oczywiście ten akceptowalny stopień uszkodzenia zależy od przedmiotu – nie chciałbym mieć kolekcji wyszczerbionego szkła, ale mam zegary, które się spóźniają albo brakuje im jakiejś części i wcale mi to nie przeszkadza. Kiedyś znajomy opowiadał, że wahał się przy zakupie widocznie poklejonego XVIII-wiecznego kufla z bursztynu – nie kupił i bardzo żałował, bo takie przedmioty trafiają się niezwykle rzadko, więc nawet uszkodzone mają ogromną wartość.

Muzeum Bursztynu jest pana jedynym „bursztynowym” klientem? Zdaje się, że w Polsce nie ma prywatnych osób kolekcjonujących dawne przedmioty wykonane z bursztynu.

Ja też nie słyszałem o prywatnych kolekcjonerach. Tak więc Muzeum jest moim jedynym „bursztynowym” klientem. Cieszę się, że mogłem mieć wkład w budowanie ich kolekcji. Większość to przedmioty datowane na koniec XIX lub początek XX wieku, wszystko przedmioty użytkowe, wszystkie unikalne. Jednym z najbardziej cennych eksponatów na wystawie jest talerz według projektu Hermanna Bracherta wykonany przez Państwową Manufakturę Bursztynu w Królewcu – stoczyłem o niego prawdziwą walkę, ponieważ poprzedni właściciel nie za bardzo chciał się z nim rozstać. Pamiętam, że oferowałem mu nawet wymianę na jakiś przedmiot z mojej kolekcji, co czynię niezwykle rzadko i niezwykle niechętnie. Ostatecznie udało mi się go przekonać odpowiednio wysoką sumą pieniędzy. Zupełnie inna historia wiąże się z broszką „Róża” – ta czekała na mnie nieodkryta na jednej z zagranicznych giełd. Kilka przedmiotów pochodzi od kolekcjonerów – to wyjątkowo trudni oferenci, ponieważ bardzo niechętnie rozstają się nawet z jednostkowymi przedmiotami ze swojej kolekcji i odkładają to rozstanie na później i później, a potem zdarza się, że te ich budowane dziesięcioleciami kolekcje przepadają w tajemniczy sposób.

O czym marzy poszukiwacz antyków?

Oczywiście o spektakularnym znalezisku! Ja marzę o tym, że pewnego dnia znajdę jakąś gotycką bursztynową „perełkę”. Wierzę, że ona gdzieś jest, że któregoś dnia ktoś ją odnajdzie, przyniesie na giełdę, a wtedy pojawię się ja…

 

Nazwisko mojego rozmówcy nie zostało ujawnione, ponieważ prosił on o zachowanie anonimowości.