Z wykształcenia jest malarką, od 1984 roku projektuje także biżuterię. Chętnie sięga po bursztyn – oprawiając go w srebro i łącząc z kamieniami naturalnymi i syntetycznymi – choć, jak sama przyznaje, traktuje go trochę bezbożnie...


Czym dla Pani jest bursztyn?

Jest tworzywem, które traktuję dokładnie tak samo jak zwykły kamień znaleziony na plaży. Dla mnie jest on dziki, nieułożony... Lubię dzikie, nieułożone kamienie.

W Pani biżuterii jest on jednak ”dobrze ułożony”.

Biżuteria to dla mnie czysta forma. Jestem z wykształcenia malarką, uczyłam się u prof. Ostrowskiego i Gierowskiego. Podobnie jak w obrazie, także w biżuterii liczy się forma i kolor – jednym słowem konkret, bez żadnych banialuków, dodatków... Nie umiem traktować biżuterii w kategoriach elementu zdobniczego.

W takim razie czymże ona jest?

Biżuteria to dla mnie zabawa właśnie kolorem i formą. Także bawienie się kiczem, nieunikanie prostej formy... szukanie małego ”zgrzuciku” – ten musi być, niezależnie od tego, czy jest to malarstwo, czy biżuteria. Z natury nie robię niczego, co by mnie nie interesowało i nie sprawiało mi przyjemności. Projektowanie biżuterii jest moją pasją, a gdy przestanie nią być, zajmę się czym innym.

Skąd pomysł, żeby zająć się właśnie biżuterią?

Poszukiwaliśmy z mężem takiej dziedziny, którą moglibyśmy zająć się wspólnie i wybór padł na biżuterię. Pierwsze kolekcje oparte były na formach geometrycznych. Równolegle malowałam obrazy. Te same elementy, które pojawiają się w moich obrazach, widoczne były także w biżuterii. Uważam, że tematów i inspiracji dostarcza samo życie – wszystko to, co się dzieje wokół nas. Projektuję różnorodne kolekcje i w zależności od zamysłu potrzebne mi są zarówno szlachetne kamienie z pięknym szlifem, jak i „szare, zwykłe” otoczaki. Lubię różne tworzywa: są wśród nich kawałki tkanin, stare guziki, pióra i kolorowe zabawki. Zawsze bliskie było mi stwierdzenie Herberta: „Właściwie róża herbaciana jest taka sama jak kapusta”. W związku z tym nie boję się łączenia materiałów szlachetnych z nieszlachetnymi. Nieraz to przypadek sprawia, że powstaje nowa kolekcja. I tak, jeśli mam plastry zupełnie przezroczystego bursztynu, powstaje kolekcja Marilyn Monroe.

Czyli iskrą jest tworzywo?

Z pewnością. Przyznaję jednak, że bursztyn traktuję trochę bezbożnie... Zachwycam się nim, ale nie stanowi to przeszkody, by piękną bryłkę oszlifować czy przyciąć. Tak naprawdę zaakceptowaliśmy stwierdzenie, że tylko naturalny bursztyn może być piękny. Kto powiedział, że w innej formie nie stanie się jeszcze piękniejszy? Jak diament, który dopiero po oszlifowaniu ukazuje cały swój blask?
Uwielbiam ciąć bursztyn – dopiero pocięty jest dla mnie właściwym tworzywem. Nie lubię rzeczy ostatecznych, ukształtowanych, w które nie mogę ingerować – dlatego na przykład staram się nie używać gotowych kamieni, pomijając te ze szlifem. Tak więc interesuje mnie to, co sama jestem w stanie wydobyć i uzyskać z bursztynu, choć zasada ta dotyczy nie tylko biżuterii. Kiedy męczy mnie projektowanie biżuterii, wówczas wracam do malowania.

Może właśnie dlatego projektowana przez Panią biżuteria jest tak odmienna: ciepła, malarska i soczysta...

Nigdy nie myślałam o niej w ten sposób. Jak już mówiłam, w biżuterii najbardziej interesuje mnie zabawa kolorem i formą. Nie lubię dosłowności – chyba że jest to gra kiczem, bo ja lubię kicz. Trzeba jednak uważać, bo właśnie z kiczem można łatwo przesadzić. Twórczość to jest balansowanie na linie – i to jest najważniejsze.