Monika Richardson - Ambasador Bursztynu i autorka książki o bursztynie

Dzięki uprzejmości Ambasador Bursztynu Moniki Richardson publikujemy fragment roboczego tekstu jej autorstwa, który powstaje do książki „Polki na szlaku bursztynowym”. Fragment ten opisuje spotkanie jej i autorki zdjęć Lidii Popiel z włoskim projektantem biżuterii Fabrizio Tridentim.

”(...) W końcu jesteśmy w komplecie. Mario Arturo Roberto (przewodnik) odpala srebrną strzałę (samochód marki Jeep), Patrycja (asystentka) instaluje w uszach słuchawki iPoda. GPS, pieszczotliwie nazwany Mariolką, prowadzi nas do willi w nadmorskiej dzielnicy. Właściwie nie widać ludzi, co jest dla nas szokiem po zatłoczonym Rzymie. Przybywamy na obiad, ale najpierw chwila rozmowy. Fabrizio jest cichym, skupionym mężczyzną, który ma piękną i rzadką cechę: łagodność w myśli, mowie i geście. Doprasza do rozmowy swojego przyjaciela i tłumacza. Giorgio rzeczywiście mówi świetnie po angielsku, ale ja staram się wsłuchiwać się w precyzyjny włoski Fabrizia: - Artysta jest jak dziecko, znajduje obiekt i zaczyna się nim bawić, zmienia go i psuje, topi, tnie i łączy z innymi, które nigdy przedtem nie występowały obok siebie. To jest natura mojej sztuki, nadawanie nowego kontekstu przedmiotom i materiałom. Ja nie tworzę nic nowego, tylko przekształcam to, co znajdę tak, żeby stało się moje. Jak dziecko, które lepi z plasteliny to, co widzi swoją wyobraźnią. Lepię żywicą kawałki papieru, aluminium, drut, cement i plastik. Czasem robię z tego pierścionki, broszki, czasem zostawiam w połowie, bo tak wydaje mi się piękne. To, co robię, to doznania zmysłowe, moje picole curiosida. Tak leczę swoją duszę.

Lidia zwraca mi uwagę na muzykę, której słuchamy. W ogóle jej nie usłyszałam, zajęta rozmową, ale Lidia już czujnie sięga po okładkę płyty. Claudio Rocchetti, another piece of teenage wildlife. Muzyka eksperymentalna, trochę smyczków, elektroniki, trochę dziwnych wokaliz. Czasem przesterowane, czasem brudne, cisza i jakieś chrobotanie. Ta muzyka idealnie współgra z tym, o czym opowiada Fabrizio. Jego sztuka to efekt eklektycznych inspiracji, czasem czerpiących z historii kultury, czasem z najbanalniejszego doświadczenia życia. Obiekty, które tworzy Fabrizio, trudno nazwać biżuterią. To malutkie rzeźby, instalacje, które oglądamy rozłożone w geometrycznych układach na desce kreślarskiej w jego czystym, słonecznym salonie. Podobne dzieła sztuki wystawione są w Rzymie, Padwie, Nowym Jorku. Żona Fabrizia Saggia pyta, czy możemy usiąść do stołu. Proszę o jeszcze chwilę rozmowy o bursztynie. - Mam problem z przezroczystym bursztynem, nie potrafię go przekształcić. Wolę taki, który bardziej przypomina kamień, chciałbym go pociąć, ale boję się go zniszczyć, bo zbyt szanuję ten kontekst, który go stworzył. To materia organiczna, inna od żywicy epoksydowej czy poliuretanu. Fabrizio jest speleologiem, w Pescarze przewodniczył Towarzystwu Paleontologicznemu i sporo wie o skarbach, które kryje ziemia. Z Pescary uciekł przed komercyjnym aspektem swojej pracy. - Moi klienci chcieli, żebym robił wzory, które im się podobały, a ja nie potrafiłem. Od pięciu lat mieszkamy w domu Saggi, która opiekuje się również swoją mamą. Utrzymujemy kontakt ze światem przez internet. To nam stanowczo wystarcza. (...)